Sprawę mieszkanki Łodzi opisuje "Express Ilustrowany". Jak czytamy, pani Anna i jej mąż Paweł od lata bezskutecznie starali się o dziecko. W końcu w 2019 roku trafili do kliniki in vitro. Kobietę podbudował fakt, że pracuje tam immunolog, który nadzorował przyjęcie zarodka w organizmie kobiety.
21 marca 2022 roku kobieta pojechała z mężem do kliniki. Już po transferze zarodków do jamy macicy przekazano jej dramatyczną wieść. Na stole leżały plik dokumentów do podpisu i karta innej pacjentki. Pani Annie wszczepiono zarodki innej pary.
Miałam wrażenie, że gram w jakimś filmie. Usłyszałam, że trzeba "wypłukać zarodki". Nie jestem pewna co było ze mną robione. Dostałam dożylnie jakiś środek, który spowodował u mnie euforię i wyłączył logiczne myślenie. Następnego dnia był smutek, płacz, zawiedzione nadzieje. I tak jest do dziś. Po tej procedurze, czymkolwiek mnie "wypłukiwano", do dziś mam problemy uroginekologiczne - opisuje kobieta na łamach "EI".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kobieta ma ogromny żal do kliniki. Straciła zaufanie do lekarzy. Cały czas wraca do tamtych chwil. - Nie rozumiem, dlaczego lekarze zakwalifikowali nas do procedury in vitro, dali nadzieję na dziecko, a teraz w odpowiedzi na nasze pismo piszą, że nie powinniśmy do niej podchodzić - dodaje łodzianka.
Zobacz również: Posłanka PiS uderza w in vitro. "Nie kłamię, czytałam portale"
Sprawa w sądzie
Pani Anna chce odszkodowania od kliniki. W odpowiedzi na jej pismo klinika zaproponowała 15 tys. złotych. Kobieta poszła do Sądu Okręgowego w Łodzi. Mecenas reprezentujący małżonków w pozwie zażądał 400 tys. zł odszkodowania dla pani Anny i 75 tys. zł odszkodowania dla męża.
Klinika, w której doszło do dramatycznej pomyłki, nie komentuje sprawy. Wedle informacji "Expressu" ma wydać oficjalny komunikat w tej sprawie.
Dla mniej jest to sprawa absolutnie skandaliczna. Placówka medyczna wykonująca zabiegi in vitro nie jest instytucją charytatywną, tylko bierze za to całkiem niezłe pieniądze. W związku z tym kierownictwo takiej spółki powinno doskonale wiedzieć, jak się chronić przed takiego rodzaju pomyłkami - komentuje sprawę Maria Wentlandt-Walkiewicz, adwokat specjalizujący się w sprawach o błędy medyczne.
Ministerstwo Zdrowia podaje, że do 31 października bieżącego roku stwierdzono dwa przypadki błędu lekarskiego w procedurze wspomaganej prokreacji. W klinikach są przeprowadzane regularne kontrole.