Konferencja w Samarkandzie dotyczyła w głównej mierze Afganistanu. Półtora roku po przejęciu kraju przez talibów i ewakuacji wojsk zachodnich, państwo jest biedne, zniszczone wojną i znajduje się pod wpływem fundamentalistycznego reżimu.
Niedawno jeszcze bardziej ograniczono tam i tak niewielkie prawa kobiet.
W konferencji brali udział ministrowie spraw zagranicznych kilku państw regionu. Obecny był szef dyplomacji Rosji Siergiej Ławrow oraz szefowie dyplomacji Chin Qin Gang i Iranu Hosejn Armir Abdollahjan oraz reprezentująca Pakitan Hina Rabbani Khar. Nie zabrakło też ministrów republik azjatyckich: Tadżykistanu i Turkmenistanu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W teorii osią zainteresowania polityków był Afganistan. Tyle, że oprócz dość formalnych wypowiedzi polityków bardziej istotne były ich ustalenia w sprawie Azji Centralnej.
Qin Gang mówił np. że Pekin "nigdy nie będzie ingerował w wewnętrzne sprawy Afganistanu i ma nadzieję, że Kabulowi uda się stworzyć otwartą strukturę polityczną".
Nieudany eksperyment?
Siergiej Ławrow przekonywał, że winę za obecną sytuację kraju ponoszą przede wszystkim USA i ich sojusznicy.
Ławrow nazwał ich 20-letnią obecność, której początek dała wojna z 2001 r., "nieudanym eksperymentem". Zaapelował też do USA o "wzięcie odpowiedzialności" za sytuację w Afganistanie i natychmiastowe zniesie sankcji wobec tego kraju.
Co ciekawe, na spotkanie nie zostali zaproszeni przedstawiciele samych talibów. List otwarty do uczestników konferencji wystosowali za to przedstawiciele antytalibańskiej opozycji na uchodźstwie.
Wzywali w nim do wywierania presji na talibów. Najwyższa Rada Narodowego Oporu w swoim liście nazwała ich "zagrożeniem globalnym" i poprosiła o pomoc tych krajów w przeciwdziałaniu reżimowi.
A przecież w czerwcu ub . roku przedstawiciele talibów wzięli udział w Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu. Rosja zaś okupiła się talibom za spokój w tym kraju, oferując im pomoc finansową i dostawy jedzenia czy surowców naturalnych, których pozbawiony jest górzysty kraj.
Czytaj też: Nowy sojusz reżimu Putina? Wysoka cena za spokój
Bardziej istotne były jednak słowa dotyczące regionu całej Azji Centralnej. Chiński minister Qin podkreślił, że nie można dopuścić do rozmieszczania baz wojskowych USA w Azji Centralnej oraz NATO-wskich wojsk i infrastruktury wojskowej USA w Afganistanie.
Może to znaczyć, że Azja Centralna została uznana na strefę wpływów Chin, co żywo przypomina układ dwubiegunowy z czasów przed upadkiem ZSRR. Tyle, że w "buty" ZSRR wchodzą teraz Chiny.
Powrót do światowego duopolu?
Były polski dyplomata, obecnie analityk ds. Eurazji Kacper Wańczyk z think-tanku Polityka Insight mówi, że do takiego ładu zmierza Rosja, a są nim zainteresowane także Chiny.
Uważam, ze Moskwa nie zrezygnowała z tego celu nigdy. Teksty "najbardziej demokratycznego szefa MSZ Rosji" Andrieja Kozyriewa też były takie - gdy np. pisał o Bałkanach, to wprost mówił, że to rosyjska strefa wpływu i nic USA do tego - mówi o2.pl Kacper Wańczyk.
- Ale ostatnio sytuacja uległa dynamizacji. I oczywiście z punktu widzenia potencjału, to Chiny raczej są tym ośrodkiem, wokół którego coś się będzie jednoczyć - dodaje.
Wańczyk podkreśla także, że Afganistan zawsze był na radarze tych państw, które zebrały się w Samarkandzie. Zawsze były też, jak mówi, próby, żeby się z Kabulem dogadać bez USA.
Ekspert przekonuje, że Moskwa raczej jest zainteresowana stabilnością sytuacji w Afganistanie niż jej podważaniem. Z prostej przyczyny: rzutuje ona na cały region. Pozycja Rosji w Azji Centralnej osłabiła się po wojnie. Może nie spadła do zera, ale jest mniejsza niż była, więc Rosja nie powinna robić nic, co jej utrudni dalej tę sytuację - twierdzi.
A im bardziej niestabilnie będzie w regionie, tym bardziej będzie rosła tam pozycja Chin. Ich obecność zwiększa się. Budują kolejną bazę wojskową w Tadżykistanie. Zeszłoroczne spory kirgisko-tadżyckie z kolei pokazały, że Moskwa nie ma siły stabilizować sama regionu. Niewykluczone więc, że to będzie jakiś element współpracy chińsko-rosyjskiej - przekonuje były dyplomata.
Tym bardziej, że to region dla Rosji niekoniecznie bezpieczny i mogący być źródłem problemów. Dawne azjatyckie republiki ZSRR łatwo mogą stać się wylęgarnią islamskiego fundamentalizmu, a w konsekwencji - terroryzmu. Tego zaś osłabiona wojną w Ukrainie Rosja nie potrzebuje.
Potrzebuje za to taniej siły roboczej z tych krajów. Choćby robotników rolnych. Przybywają oni do Rosji za pracą, zarabiają mało a odczuwają niechęć, a nawet nienawiść ze strony rdzennych Rosjan.
Na tle, rzecz jasna, rasowym. A to również droga do radykalizacji. Do tego dochodzi jeszcze zawsze gotowy do wybuchu Kaukaz.
Czy zatem to Chiny staną się stabilizatorem regionu? Aktywność tego kraju w Azji rośnie. W czerwcu ub. roku chińska marynarka wojenna rozpoczęła potajemną budowę kolejnej bazy poza granicami kraju.
W ciszy ruszyło przygotowywanie bazy w Kambodży pomimo zakazu stacjonowania obcych wojsk na terenie tego azjatyckiego państwa. Protektorat Chin staje się coraz bardziej wyraźny. Także zresztą dla cierpiącej z powodu zachodnich sankcji Rosji.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2