Słowa gen. Załużnego o impasie działań zbrojnych odbiły się szerokim echem. Głównodowodzący ukraińską armią powiedział wprost, że ofensywa znalazła się w impasie.
Trudno się z nim nie zgodzić. Od rozpoczęcia działań w maju Ukraińcy nie odnotowali żadnych znaczących sukcesów. Nie udało się rozczłonkować "korytarza południowego", zagrozić Krymowi czy zajętemu w 2014 r. Donbasowi. Ukraińcy muszą za to martwić się o zajęte przez Rosjan tereny.
Dodatkowym problemem jest rosnąca niechęć Ukraińców wobec władz cywilnych. Jak pisze w swojej analizie Ośrodek Studiów Wschodnich, rośnie zmęczenie ludności i żołnierzy wojną. Nic w tym dziwnego, skoro kraj walczy od ponad 1,5 roku. Dochodzi też kwestia mobilizacji kolejnych, coraz młodszych roczników w celu uzupełnień strat. A to bardzo trudny politycznie krok.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mobilizacja wsi, miasto się "wykupuje"
Jakub Ber z Ośrodka Studiów Wschodnich mówi o2.pl, że armia ukraińska jest w dużym kryzysie i nie da się tego ukryć. Nie ma jednak nastrojów kapitulanckich czy wezwań do rozpoczęcia rozmów pokojowych z Rosją. Jednak, jak opowiada, problemem jest mobilizacja, która de facto dzieli Ukrainę na dwie części: bogatszą i biedniejszą.
Mobilizowana jest przede wszystkim ludność małych miast i wsi, mniejszy jest odsetek zmobilizowanych z większych miast, gdzie mieszka więcej osób zwolnionych od mobilizacji (np. wykładowców szkół wyższych) lub osób zamożnych, których stać na to, żeby się z wojska "wykupić". W armii jest ferment, wiadomo, że jest bardzo pilna potrzeba wzmocnienia wojska, ale nie sprzętem, a ludźmi - mówi analityk.
Potrzeba, jak mówi Ber, sprawiedliwej mobilizacji. To znaczy po pierwsze obejmującej równo wszystkie klasy społeczne i po drugie, obniżenia wieku mobilizacyjnego, którego dolna granica wynosi teraz 27 lat. Jednak Zełenski i jego ludzie nie kwapią się do wdrożenia drugiego kroku, wiedząc, że obniży to ich popularność w społeczeństwie.
Wyczuwa się rosnącą niechęć do polityków. Ekipa Zełenskiego rozdmuchała nadzieje na ofensywę do niebotycznych rozmiarów. Co jest zrozumiałe, ale spowodowało zarazem ogromne oczekiwania społeczeństwa i skończyło się, jak się skończyło - mówi Jakub Ber.
Jak dodaje ekspert, nie można nawet mówić o zyskach terytorialnych na froncie zaporoskim, bo teren, który zajęto, to raczej przyczółki do kolejnych działań.
Kierowanie wojskiem, czy raczej działaniami zbrojnymi, spoczywa w rękach dowódców. Ale jest jeszcze kwestia choćby zaopatrzenia, za którą odpowiedzialność spada już na polityków - przekonuje Ber.
Trzy grupy oficerów
Komentator spraw wojskowych płk Piotr Lewandowski mówi, że w ukraińskiej armii są w tej chwili trzy typy oficerów. Co z kolei tworzy trzy osie konfliktów. Grupa pierwsza to ci, którzy doświadczenie wykuwali w ogniu walki operacji antyterrorystycznej w Donbasie w 2014 r. To dobrzy, wartościowi żołnierze, ale nie mają, jak mówi, doświadczenia ze sztuką operacyjną NATO.
Typ drugi to żołnierze wyszkoleni jeszcze w okresie ZSRR, mających posowiecką mentalność i wzorce, których trzeba było wcielić. Wreszcie grupa trzecia to młodzi oficerowie, wyszkoleni na kursach sztabowych i taktycznych NATO, gdzie kluczowa jest współpraca wojsk, operacje połączone i dokładne planowanie na wzór Sojuszu.
Płk Lewandowski podkreśla, że po wymianie skorumpowanych ludzi na żołnierzy liniowych jeszcze spadła skuteczność mobilizacji. Żołnierze z linii zwyczajnie mają problem z ogarnięciem administracji wojskowej. W warunkach wojennych wyrzucenie skorumpowanych urzędników z centrów rekrutacyjnych może i zatrzymało korupcję, ale zapoczątkowało problemy z samym mobilizowaniem żołnierzy.
Zatem może i nie ma korupcji, ale żołnierzy też brakuje. Problemem jest także wzrost liczebności armii, który nie przełożył się na wzrost umiejętności żołnierzy. No i wreszcie sama kwestia korupcji. To, że wyrzucono część najbardziej skorumpowanych urzędników absolutnie nie oznacza, że problem przestał istnieć - podkreśla płk Lewandowski.
A co z ludnością cywilną?
Nie mniej zmęczone od armii jest także społeczeństwo. I, jak podkreśla analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Maria Piechowska, też zaczyna się ono odnosić z rezerwą do władz krajowych.
Jak mówi w rozmowie z o2.pl, Ukraińcy zdają sobie sprawę, że nie jest to moment na zmiany. Jednocześnie wyrażają mniejsze, niż wcześniej zaufanie dla władz. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że minął okres bezkrytycznej jedności, po drugie społeczeństwo jest zmęczone wojną, a po trzecie obwinia władze, w tym Zełenskiego, za brak skutecznej walki z korupcją. A jednocześnie zmniejsza się mobilizacja społeczna - mówi analityczka.
Władze Ukrainy mają zatem twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony wojna, z drugiej malejące poparcie własnego społeczeństwa, z trzeciej - presja Zachodu i rodzący się konflikt na Bliskim Wschodzie. Kijów musi to wszystko przepracować, bo inaczej może znaleźć się w naprawdę trudnym położeniu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.