Katastrofalne powodzie w Niemczech i Belgii, które miały miejsce w lipcu, pochłonęły ponad 240 ofiar. W Oregonie na zachodnim wybrzeżu USA szalał olbrzymi pożar. W Kanadzie termometry pokazywały na początku lipca niemal 50 stopni Celsjusza. Klimat się zmienia i nie ma co do tego wątpliwości.
Naukowcy, z którymi rozmawialiśmy, przekonują, że jeśli szybko nie zastopujemy zmian, czeka nas katastrofa. Prof. Szymon Malinowski, dyrektor Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego, mówi wprost: zmiany postępują tak szybko, że dochodzimy do tzw. progu planetarnego. Jeśli go przekroczymy - nie będzie odwrotu.
Najpierw jednak wyjaśnijmy, przynajmniej w uproszczeniu, cały skomplikowany proces, który od globalnego ocieplenia prowadzi do zmian klimatu.
Krótki przewodnik po globalnym ociepleniu
Bardzo upraszczając cały proces, możemy powiedzieć tak. Więcej dwutlenku węgla w atmosferze powoduje, że większa ilość ciepła jest zatrzymywana w naszej atmosferze, co powoduje, że wzrasta energia zmagazynowana w atmosferze, ale i w oceanach, które również absorbują energię. Stąd wzrost średniej temperatury mierzonej w naszej atmosferze o ok. 1 st. C w porównaniu z czasami pre-industrialnymi - tłumaczył w lipcu w rozmowie z portalem o2.pl prof. Marcin Jakubowski, fizyk z Instytutu Maxa Plancka w Greifswaldzie.
Do wytłumaczenia tego skomplikowanego zjawiska Jakubowski używa analogii do garnka z zupą. Jeśli wyobrazimy sobie, że garnek to Ziemia, a dostarczający ciepło palnik zamienimy na Słońce, to przykrycie garnka pokrywką sprawi, że zagotuje się ona szybciej. Podobnie jest z Ziemią.
Emitowany do atmosfery dwutlenek węgla otacza planetę i "odbija" część emitowanego ciepła ku powierzchni planety. Przez to system atmosfera - oceany nagrzewa się mocniej i szybciej niż bez "pokrywki".
Temperatura na Ziemi rośnie. A to z kolei powoduje topnienie lodowców na biegunach i podnoszenie poziomu oceanów. A większa ilość zimnej wody zmienia m.in. cyrkulację prądów morskich. Co również zmienia rozkład pogody. A w konsekwencji - całego klimatu.
Taki system jak Ziemia, ma ogromną inercję, czyli bezwładność, na dodatek pewnych czynników nie możemy w pełni kontrolować. W wariancie optymistycznym całkowite zatrzymania emisji gazów cieplarnianych dzisiaj, sprawi, że ustali się nowa równowaga i stężenie dwutlenku węgla w atmosferze zacznie spadać, ale bardzo powoli, o ile nie wymyślimy czegoś, by szybciej usuwać duże ilości dwutlenku węgla z atmosfery. Tyle że dwutlenek węgla w atmosferze może przebywać bardzo długo - kilkaset a nawet tysiąc (!) lat, więc powrót do normalności, którą znamy z XX wieku, nie nastąpi szybko - tłumaczy dalej Jakubowski.
I dodaje, że jeśli lodowce się stopią i uwolnią do atmosfery metan, który jest w nich zawarty, to sytuacja ze złej stanie się tragiczna.
Możemy tak wzmocnić efekt cieplarniany, że będzie pozamiatane, bo nowa temperatura równowagowa będzie np. o 10 stopni wyższa. Tego już nie będziemy w stanie kontrolować i zmieciemy siebie, a pewnie i 99% żywych organizmów z powierzchni Ziemi - przekonuje fizyk.
Jako alternatywę podaje niskoemisyjne źródła energii i zwiększenie nakładów na energię odnawialną. Jeśli jednak za bardzo oddalimy się od punktu równowagi, to powrotu nie będzie.
W jego ocenie Ziemia ma kilka takich punktów krytycznych, a jednym z nich wydaje się być bariera wzrostu średniej temperatury o 2 stopnie Celsjusza. Teraz jesteśmy w połowie tej drogi. Powyżej tej temperatury zmiany na Ziemi będą tak drastyczne, np. całkowity zanik lodu na powierzchni Grenlandii, co podniesie poziom oceanów o kilka metrów, lub takie zwiększenie częstotliwości susz, że znikną lasy Amazonii, a przez to do atmosfery dostatnie się więcej CO2.
Wtedy ustali się nowa równowaga, ale nie będzie to dla nas nic przyjemnego - kończy Jakubowski.
"Wyginiemy jak dinozaury"
Wróćmy jednak do tragicznych powodzi i pożarów, które miały miejsce w tym roku. Czy da się wytłumaczyć je globalnym ociepleniem? Ci, którzy spodziewają się jednoznacznej odpowiedzi, mogą poczuć się zawiedzeni.
Potrafimy wykazać wprost, że niektóre zdarzenia są efektem globalnego ocieplenia: to np. tegoroczne fale upałów na Syberii i te w Ameryce. Trudniej udowodnić bezpośredni związek tego, co się działo w Europie, z ociepleniem klimatu, bo to zjawiska podobne do dawniejszych. Ale… mieliśmy już chyba trzecią "powódź stulecia” w Niemczech w ciągu ostatnich 20 lat. To pokazuje, jak prawdopodobne były takie zjawiska w starszym klimacie. Jednak żeby wykazać wprost, że jest to efekt zmiany klimatu, trzeba to poddać dogłębnej analizie, a żeby wyciągnąć wnioski, potrzeba czasu - tłumaczy w rozmowie z portalem o2.pl prof. Szymon Malinowski, dyrektor Instytutu Geofizyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Przepis na apokalipsę
Malinowski przekonuje, że destabilizacja klimatu nie ulega wątpliwości. Bardzo szybki wzrost temperatur obserwowany jest od połowy lat 80. XX w. Dodaje, że zjawiska, z którymi mamy do czynienia dzisiaj, nie są tylko pojedynczymi anomaliami dookoła stanu stałego.
Zmiany narastają, obserwujemy silny trend zmian. A im dłużej będziemy emitować gazy cieplarniane, tym dłużej ten trend będzie obecny. Aż dojdziemy do pewnego punktu, przekroczymy tzw. próg planetarny i za nim cała planeta zmieni się nie do poznania. W kilkadziesiąt lat dokonamy odwrócenia 50 mln lat historii klimatu, który w tym czasie powoli się ochładzał. To może się skończyć największym wymieraniem w historii planety. Nieporównywalnym z żadnym innym w historii geologicznej. Tempo obecnych zmian jest tak duże, że po przekroczeniu progu planetarnego żaden system ekologiczny nie będzie w stanie się do tego dostosować. Zmiany będą tak dynamiczne, że my też nie będziemy w stanie się do nich dostosować. Każde działanie, jakie podejmiemy, okaże się niewystarczające zanim je skończymy. Nie chciałbym używać wielkich słów ale jeśli tak się stanie, to po prostu wymrzemy – jak dinozaury. I nie tylko my, ludzie, ale duża część życia wokół nas - puentuje geofizyk.
To, co się dzieje na świecie w sprawach klimatu, ocenia jako skrajnie niepokojące. Przekonuje, że zjawiska ekstremalne już się potęgują. I opisuje scenariusz iście apokaliptyczny: w pewnym momencie fale upałów i susze osiągną taki poziom, że np. w znacznej części Europy zabraknie wody. Obumrą lasy, nie nawodnimy pól.
Zmiana klimatu to nie proste przesuwanie stref klimatycznych. Dopływ energii słonecznej nie przesunie się, nie zmieni się orbita Ziemi, noce nagle nie staną się krótsze. Pory roku zostaną w sensie astronomicznym, ale w sensie meteorologicznym dostaniemy coś innego niż to, co znamy. Zjawiska pogodowe będą coraz dziwniejsze. Może nie będzie w Polsce - czy szerzej: w naszej części Europy - cyklonów tropikalnych, ale największe wiatry zimą będą coraz silniejsze. Pomiędzy orkanami możemy, jak opisuje naukowiec, doświadczyć na wiele większą skalę, niż teraz, brzydkich zim. Bez śniegu, bez wiatru, za to z chmurami i mżawką, bez słońca. To z kolei będzie sprzyjać obniżeniu jakości powietrza. Opady będą na tyle małe, że nie odnowią zapasów wody, więc latem będą warunki dla katastrofalnych susz. Będą rozwijały się gatunki inwazyjne roślin i zwierząt.
Tę listę można ciągnąć. A do tego dochodzi jeszcze topnienie lądolodów. Stopienie wszystkich, to podniesienie poziomu mórz i oceanów o 70 (!) metrów. Ile miast znalazłoby się wtedy pod wodą? Na razie prognozy mówią o wzroście poziomu oceanów o jeden metr do końca stulecia. To i tak potężny wzrost - opowiada Malinowski.
A na koniec dodaje, że politycy i opinia publiczna byli o tym wszystkim informowani od pół wieku. Ale nie zrobiono prawie nic, by zmienić nasze nawyki i przyzwyczajenia, inaczej zorganizować gospodarkę i nasze życie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.