33-letnia Brooke Atkins z Gold Coast pół roku temu powitała na świecie swoje drugie dziecko, chłopca o imieniu Kingsley. Wkrótce po jego urodzeniu kobieta i jej partner zauważyli na twarzy noworodka niepokojąco wyglądające zaczerwienienie.
Dziecko urodziło się ze znamieniem
Rodzice postanowili skonsultować sprawę z lekarzem. Okazało się, że dziecko urodziło się ze znamieniem naczyniowym, pokrywającym połowę jego twarzy. Takie znamiona są zwykle nieszkodliwe, ale jeśli znajdują w okolicach oka, mogą wiązać się z jaskrą i zespołem Sturge-Webera, nazywanym także naczyniakowatością twarzowo-mózgową.
Niestety, mały Kinglsey cierpi na oba te schorzenia. Postępujące choroby mogą z czasem doprowadzić do ślepoty, a nawet napadów padaczkowych. Para postanowiła usunąć znamię, zanim stan dziecka ulegnie pogorszeniu.
Ze znamionami naczyniowymi problem polega na tym, że są one progresywne, co oznacza, że z czasem będą się zmieniać i ciemnieć. Gdy plama dotrze do tego etapu, często jest bardzo trudna do usunięcia, a laser prawie nie ma żadnego wpływu, ponieważ skóra jest już zbyt uszkodzona – wytłumaczyła "Daily Mail".
Rodzice malucha otrzymali zalecenie usunięcia znamiona od lekarzy oddziału dermatologii i naczyniowego Szpitala Dziecięcego w Queensland. Medycy wyjaśnili, że celem zabiegów laserowych nie jest usunięcie przebarwienia, ale zachowanie zdrowej skóry, aby zapobiec dalszym uszkodzeniom tego obszaru. Te argumenty jednak najwyraźniej nie docierają do internetowych trolli.
Internetowi trolle nie mają litości
Od kiedy Brooke pochwaliła się w mediach społecznościowych udanym zabiegiem usunięcia znamienia jej synkowi, złośliwcy nie dają jej spokoju. Niektórzy nazywają kobietę "potworem" za to, że poddała dziecko laserowemu zabiegowi.
"To znamię było ledwo widoczne, to jest okropne, robisz to bardziej dla siebie, niż dla niego", "Matka robi dziecku pranie mózgu, straciło pewność siebie z momentem wyjścia z macicy" – to jedne z łagodniejszych komentarzy, które można przeczytać na profilu 33-latki.
Początkowo kobieta była załamana odpowiedziami internautów. Jak twierdzi, gdy po raz pierwszy przeczytała złośliwe teksty, "płakała przez dobre pół godziny".
To sprawiło, że zakwestionowałam swoją decyzję i chociaż wiedziałam, że robię dobrze, okrutne słowa wciąż grały w mojej głowie – wyznała kobieta.
Na szczęście pod postami Brooke pojawiło się też bardzo wiele słów wsparcia, co bardzo jej pomogło. Teraz kobieta apeluje do osób udzielających się w mediach społecznościowych, by przed wydawaniem osądów zgłębiły temat, na który się wypowiadają.
Ostatnie sześć miesięcy było dla nas wyjątkowo trudne, a czytanie tych komentarzy naprawdę boli – to ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, osąd od tych, którzy nie rozumieją sytuacji – mówi Australijka.
Kobieta podkreśla, że jest dobrej myśli i wierzy, że jej synek będzie żył długo i szczęśliwe. - Ta podróż dla naszej rodziny dopiero się rozpoczęła, a przed nami długa droga, ale przetrwamy! – skwitowała optymistycznie.