Klaudia Stabach
Klaudia Stabach| 
aktualizacja 

Najczęstsze błędy Polaków na lotniskach. Te historie tego dowodzą

69

Obsługa lotniska odmówiła wejścia na pokład rodzinie z niepełnosprawnym dzieckiem, ponieważ spóźnili się o minutę: "Nie czekaliśmy, nie wołaliśmy, bo widzieliśmy, że się państwo odprawili". Historia poruszyła internautów, którzy zaczęli zastanawiać się, kto miał rację. Jak się okazuje, podobnych lotniskowych dramatów są tysiące.

Regulaminy lotnisk i linii lotniczych są bardzo rygorystyczne
Regulaminy lotnisk i linii lotniczych są bardzo rygorystyczne (East News, GERARD/REPORTER)

Rodzice niepełnosprawnego dziecka opisali w Internecie nieprzyjemną dla nich przygodę, która wydarzyła się na warszawskim lotnisku Chopina w minioną Wigilię. Rodzina planowała wylecieć na Cypr, żeby odetchnąć od polskiego smogu i dać dziecku kilka dni fajnego odpoczynku. - Dwie godziny czekania na lotnisku, odprawieni o czasie, paszportowe bramki odhaczone też o czasie, a i tak nie zostaliśmy wpuszczeni na pokład – opisywał ojciec kilkuletniego chłopca.

Obsługa odmówiła rodzinie wejścia na pokład, ponieważ spóźnili się o jedną minutę. – Zamknęli system i stwierdzili, że już nic nie da się zrobić: "Nie czekaliśmy, nie wołaliśmy, bo widzieliśmy, że się państwo odprawili, więc jesteście na lotnisku. My system zamknęliśmy dokładnie o czasie" – relacjonuje tumaczenie pracowików sieci lotniczej ojciec. Płacz i błagania nie pomogły, pracownicy byli nieugięci. - Samolot stał jeszcze przez 20 minut na płycie lotniska, widzieliśmy go – wspomina rozgoryczony mężczyzna, który stwierdził, że obsługa zachowała się obojętnie wobec nich i zostawiła bez żadnej pomocy.

Trwa ładowanie wpisu:facebook

Rodzina jest świadoma, że spóźniła się z własnej winy, ale nie rozumie, dlaczego została tak bezdusznie potraktowana. - Chodziło o empatię, która przecież nie polega na tym, że pomagasz komuś, ktoś działa jak należy, ale robisz to w sytuacjach nietypowych, kryzysowych – opowiada ojciec chłopca w rozmowie z WP Kobieta.

- Miałem okazję być w podobnych sytuacjach na innych lotniskach czy dworcach. Życzliwość i wsparcie dawały wiarę i nadzieję, że ludzie są jeszcze ludźmi, a nie maszynami. W zasadzie, po co przy bramce stoi trzech ludzi? Wystarczyłby skaner do biletu i automatyczne drzwi – zauważa mężczyzna.

Ostatecznie rodzina znalazła osobę, która jako jedyna powiedziała, że rozumie ich i okazała wsparcie. – Pozdrawiamy panią ze straży granicznej, która na chwilę zapomniała o uniformie i zachowała się po ludzku. Niestety pan przy bramce uraczył nas jedynie oschłym stwierdzeniem: "Nie wywołujemy spóźnionych. Na wejście był 15 minut" – wspomina.

Opinie wśród internautów na temat tego zdarzenia są podzielone. Większość dopatruje się jednak winy rodziców i rozumie, że na lotniskach muszą obowiązywać pewne procedury. Potwierdza to rzecznik warszawskiego lotniska.

- Na lotniskach nie można naginać regulaminów. Poza tym za obsługę pasażerską odpowiedzialna jest firma handlingowa, która działa na zlecenie linii lotniczej, dlatego lotnisko Chopina de facto nie bierze udziału w obsłudze pasażerskiej - wyjaśnia w rozmowie z WP Kobieta przedstawiciel biura prasowego lotniska im. Fryderyka Chopina w Warszawie. - Nasze lotnisko jest tzw. "lotniskiem cichym", gdzie nie podajemy bez potrzeby informacji o pasażerach. To zależy od firmy handlinowej, czy pasażerowie są wzywani - dopowiada.

Spóźnieni rodzice przyznają, że źle przekalkulowali czas. - Nie przewidzieliśmy, że kontrola przed drugą z trzech bramek nam się przedłuży. Ponadto Jonatan uciekł nam i trzeba było gonić go po lotnisku. Szereg niefortunnych sytuacji, jak to z dzieckiem bywa – wyjaśnia.

Pomimo tego, że regulaminy dotyczące zasad panujących na lotniskach czy warunków przelotu są powszechnie dostępne, życie lubi płatać figle i takich sytuacji, jaka spotkała rodziców Jonatana, jest wiele.

Kredyt na odprawę

Monika marzyła, aby spędzić swoje 20. urodziny w wyjątkowym miejscu, więc razem z dwiema przyjaciółkami postanowiła, że wylecą z kraju na kilka dni. Dziewczyna znalazła w promocyjnej cenie bilety lotnicze do Wenecji oraz przyjemne lokum do zakwaterowania. – Ja nigdy nie byłam w tym mieście, ale dla moich przyjaciółek to miała być już druga podróż, więc sądziłam, że będą dobrymi przewodniczkami – wspomina 21-latka w rozmowie z WP Kobieta.

Jednak już na lotnisku Monika przekonała się, że nie można ślepo ufać nawet koleżance, która uważa się za doświadczoną globetrotterkę. – Olka, która często podróżuje, uparła się, że pokaże nam, jak robić odprawę na lotnisku. To był mój drugi lot w życiu, więc nie protestowałam – opowiada 21-latka.

W drodze na lotnisko Monika miała złe przeczucia. – Zaczęłam sugerować im, żebyśmy zrobiły odprawę przez aplikację w telefonie, bo linie lotnicze mają rygorystyczne regulaminy i lepiej wszystko mieć wcześniej załatwione – mówi. Jednak mimo tego przyjaciółki upierały się przy swoim pomyśle.

Monika, Ola i Elwira dotarły na lotnisko trzy godziny przed wylotem i minęło trochę czasu zanim podeszły do okienka, gdzie pasażerowie mogą dokonywać odprawy biletowo-bagażowej. – Pan powiedział, że już jest za późno na wygenerowanie karty w przeznaczonym na to terminie, ale jeśli nadal chcemy to zrobić, to musimy zapłacić 720 złotych – relacjonuje.

Przyjaciółki zdębiały. – Jedna usiadła na podłodze i się rozpłakała, specjalistka od latania zaczęła nas przepraszać, a ja tylko klęłam pod nosem – przyznaje Monika. Nagle Elwira poderwała się na równe nogi: "Pierd..ę, biorę kredyt! Chcę lecieć do Wenecji skoro już tutaj jesteśmy". Jak powiedziała, tak zrobiła. - Szybko się odprawiłyśmy i udało nam się wylecieć – opowiada Monika. – W drodze powrotnej ja wzięłam odprawę na siebie i zrobiłam to dużo wcześniej, żeby nie było powtórki z rozrywki – dopowiada.

Zasady są powszchnie znane i dostępne na stronach linii lotniczych. Każdy z pasażerów musi posiadać kartę pokładową, którą może wygenerować samodzielnie lub otrzymać na lotnisku. Można to zrobić przy stanowisku do odprawy biletowo-bagażowej lub w automacie. Jednak należy pamiętać o ograniczeniach czasowych: większość linii lotniczych wymaga wygenerowania karty do trzech godzin przed wylotem.

Współpasażerowie chcieli zabić ją wzrokiem

Anastazja, która na co dzień mieszka w Polsce, rok temu była na wakacjach w Izraelu. – Nie mam polskiego obywatelstwa, więc przy podróżach muszę mieć zawsze przy sobie kartę stałego pobytu – wyjaśnia. Kobieta podczas odprawy osobistej na lotnisku w Izraelu dała do kontroli paszport, w który wsunęła kartę. – Poinformowałam o tym panią, która sprawdzała moje dokumenty – zaznacza.

Kontrola przebiegła bez zarzutu, więc kobieta razem ze swoją mamą spokojnie skierowała się w stronę autobusu, który jechał na inny terminal. – Godzinę później stałyśmy w kolejce do wejścia na pokład. Podaję te same dokumenty do kontroli i słyszę, że jeszcze chcą zobaczyć kartę pobytu – wspomina. – W panice wywróciłam do góry nogami torbę i sprawdziłam kilka razy, ale nie znalazłam jej – dodaje.

Obsługa widząc strach i łzy w oczach dziewczyny, wezwała pomoc. – Opóźnili lot na 30 minut, a straż zaczęła bezskutecznie szukać dokumentu na dwóch terminalach. Na szczęście przypomniało mi się, że miałam w telefonie zdjęcie dowodu i to mnie trochę uratowało – wyjaśnia Anastazja. Pracownica lotniska dzwoniła do ambasady polskiej, aby sprawdzić, czy kobieta może wrócić do kraju. – Trochę czasu to zajęło, ale udało się, dostałam zgodę – mówi Anastazja.

Lot w sumie został opóźniony o 1,5 godziny. – Myślałam, że ludzie zabiją mnie wzrokiem, gdy wchodziłam do samolotu. Wszyscy siedzieli w środku i czekali na mnie – przyznaje.

Feralny pakunek

Magda dwa razy sprawdza, co wkłada do walizki przed wylotem. Podczas podróży do Tajlandii miała przygodę, która jeszcze długo będzie tkwić w jej pamięci. Wylatywałam z Londynu i tam moja walizka bez problemu przeszła przez wszystkie kontrole – wspomina. Następnie dziewczyna miała przesiadkę w Chinach, gdzie zatrzymano jej rejestrowany bagaż. – Ponoć były ogłoszenia na lotnisku, ale ja ich nie widziałam – twierdzi.

Nieświadoma tego, co się stało, wsiadła do kolejnego samolotu i finalnie wylądowała w Bangkoku. – Była noc, a na drugi dzień w południe miałam wylecieć na wyspę Phuket – wyjaśnia. Po wyjściu z samolotu dziewczyna długo stała przy taśmie i czekała, aż wyjedzie jej walizka. W końcu zrozumiała, że jej nie będzie i poszła zgłosić to obsłudze lotniska. – Babeczka zaczęła mówić do mnie po tajsku. Nic nie rozumiałam, więc przerażona poprosiłam, czy mogłaby po angielsku, a ona na to, że przecież mówi do mnie w tym języku – wspomina Magda. – Miała tak dziwny akcent, że nie szło się dogadać – dodaje. W końcu dziewczyna dowiedziała się, że jej walizka została zatrzymana na lotnisku w Chinach z powodu powerbanku, który do niej włożyła. – W Londynie przeszedł bez problemu i nikt nie powiedział mi, że w Chinach mogą być komplikacje – dodaje.

Magda musiała nieźle się nagimnastykować, żeby załatwić przesłanie bagażu na Phuket. – Musieli wysłać z Chin do Bangkoku, a z Bangkoku do Phuket, bo przecież z Chin do Phuket nie było bezpośrednio lotu – wyjaśnia.

W regulaminie każdego lotniska jest szczegółowo wypisana lista kategorii przedmiotów, których nie można zabierać ze sobą na pokład, oraz czego nie można pakować do bagażu rejestrowanego. Niektóre porty zabraniają przewożenia elektroniki w dużych walizkach, tłumacząc, że sprzęt może być przyczyną wybuchu pożaru w samolocie.

Krok od linczu

Często lotniskowe dramaty rozgrywają się także z winy osób trzecich i obsługa jest wówczas bezsilna. - Ostatnio wracałam z dziećmi z wakacji, podobnie jak kilkanaście innych rodzin. Każdy z nas był zmęczony, bo aby zdążyć na lot musieliśmy wstać bladym świtem. Jedyne o czym marzyliśmy po odprawie, to aby wejść do samolotu i zdrzemnąć się – opowiada Ewa.

Niestety wylot został opóźniony o pół godziny, ponieważ wywoływano dwie osoby z poprzedniego rejsu. - Kilkanaście razy wyczytywali nazwiska – wyjaśnia kobieta. Jak się później okazało, sprawcami opóźnienia i zbiorowej frustracji pasażerów była para Niemców, która siedziała na lotnisku akurat naprzeciwko rodziny Ewy. – Ze słuchawkami na uszach, pogrążeni w muzyce i zupełnie odcięci od rzeczywistości – wspomina.

Gdy w końcu zorientowali się, że są proszeni do samolotu, powoli wstali, zabrali walizki i poszli do bramki. – Żadnego "przepraszamy" ani wyrzutów sumienia na twarzy – opowiada Ewa. – Rodzice maluchów byli o krok od zlinczowania ich – dodaje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułu:

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Zobacz także:
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem stronyKliknij tutaj, aby wyświetlić