Do mandatu dołączone było zdjęcie, które stanowiło dowód na to, że kobieta używała telefonu podczas jazdy. Lee od razu zwróciła uwagę na to, że na fotografii widać...całe ujęcie jej bielizny pod spódnicą.
Kobieta poczuła się zawstydzona. I zła. Szybko zwróciła się do funkcjonariuszy ruchu drogowego. Urzędnicy z Nowej Południowej Walii nie przejęli się jednak wiadomością od Cinzie.
Otrzymałam pisemny list, w którym właściwie zignorowano wszystko, co napisałam, oprócz tego, że w biurze ktoś ogląda te zdjęcia - stwierdziła kobieta.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Była wstrząśnięta tym, że urzędnicy nie zareagowali na jej pismo. Podkreśla, że coś musi się zmienić w kwestii tego, jakie zdjęcia są publikowane i kto może je oglądać.
Można było zobaczyć to, co mam pod spódnicą między nogami. Można było zobaczyć moją bieliznę! Widać było telefon, a tuż obok niego była moja bielizna - kontynuowała oburzona Lee.
Po nagłośnieniu sprawy minister ds. dróg Natalie Ward zapowiedziała, że służby transportowe zastanowią się nad modyfikacją procedury postępowania ze zdjęciami "wrażliwymi".
Czytaj także: Nietypowa interwencja policji. Pomagali naprawić auto
Nie pierwszy taki przypadek
Media opisywały już w przeszłości podobne sytuacje. Australijczyk Richard Arnold był wściekły, gdy zobaczył zdjęcie dołączone do mandatu na 500 funtów (ok. 1400 zł). Widniała na nim...bielizna jego żony Anh Nyugen.
Kobieta jest niskiego wzrostu, więc aby sięgnąć po osłonę przeciwsłoneczną na okna, musiała oprzeć nogi o deskę rozdzielczą. Wówczas kamera drogowa zrobiła zdjęcie i w ten sposób uwieczniła bieliznę kobiety.
Myślę, że fotografowanie w ten sposób jest właściwie nielegalne. Ukryty nadzór kamer nie powinien być używany w tak niewrażliwy i lekceważący sposób - skomentował sprawę mężczyzna.
Urzędnicy Departamentu Transportu i Głównych Dróg zapewniają, że zdjęcia robione przez system przydrożnych kamer są szyfrowane i wykorzystywane jedynie w "celach egzekwowania prawa".