Oto #HIT2023. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
- Zefiry to popularne ukraińskie pianki, typowy smak dzieciństwa dla moich rodaków – mówi z rozrzewnieniem Julia. Kobieta od zawsze marzyła, by założyć własny biznes. Los chciał, że kilka lat temu wraz z mężem i dziećmi przyjechali do Krakowa na wycieczkę. Zakochali się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. – Na Krymie było coraz gorzej. Sytuacja stawała się napięta. Straciliśmy poczucie bezpieczeństwa. Chcieliśmy zagwarantować naszym pociechom lepszy start – wspomina. Wybrali Kraków i tu się zadomowili.
Ukrainka otworzyła cukiernię w Krakowie
Początki nie należały do najłatwiejszych, zwłaszcza że w Europie wybuchła akurat pandemia koronawirusa. Julia nie mogła długo znaleźć pracy w Krakowie, a dom utrzymywał tylko mąż. – Od rana do nocy nie było go w domu, ciężko harował – dodaje. Dzięki zarobionym pieniądzom w końcu udało się małżeństwu założyć "Pana Zefira". Lokal okazał się strzałem w dziesiątkę. Cieszy się popularnością nie tylko wśród Ukraińców, ale zwłaszcza wśród Polaków.
Postawiłam na zefiry, bo je lubię i umiem piec. W Ukrainie każda pani domu posiada swój przepis na te słodycze. Pianki robię tylko z naturalnych składników i to w różnych smakach. Są więc m.in. cytrynowe, jabłkowe, truskawkowe. Często oblewam je też czekoladą belgijską – wyjaśnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zefiry pani Juli przybierają różne kształty i kolory. Są tak piękne, że aż żal je jeść. Przypominają dzieła sztuki. Głównie to pojedyncze kwiaty, ale nie brakuje też całych bukietów. Cukierniczka adekwatnie do świąt przygotowuje również ofertę specjalną. W niej znajdują się jajka, zajączki lub choinki.
– Jak wybuchła wojna w Ukrainie, to przyrządzałam zefiry w żółto-niebieskich barwach – dodaje. W ten sposób chciała wyrazić solidarność ze swoimi rodakami. Prywatnie był to dla niej bardzo trudny czas w życiu. W ojczyźnie zostali bowiem jej schorowani rodzice oraz brat z żoną i małym dzieckiem. – Przez trzy tygodnie nie miałam kontaktu z mamą i tatą. Serce pękało z bólu. Miałam najgorsze myśli – wspomina przez łzy.
"Ich miejsce to Ukraina, a ja to rozumiem"
Na szczęście po upływie niemal miesiąca w końcu odezwał się tata Julii. Zadzwonił do córki. – Przez ten czas, a także potem przez kolejne dwa miesiące moi rodzice mieszkali w piwnicy. Żyli bez wody, prądu, dostępu do światła dziennego – dodaje. Ich rodzinny dom, który latami pieczołowicie budowali, został w całości zbombardowany. Zamienił się w zgliszcza.
Wiosną 2022 roku rodzice Julii przeprowadzili się do jej brata do Kijowa. Tam jest nieco spokojniej. - Codziennie drżę o ich los. Proponowałam im wszystkim przyjazd do Polski, ale nie chcą o tym słyszeć. Ich miejsce to Ukraina, a ja to rozumiem – wyznaje. Cukierniczka, gdy tylko istnieje możliwość, dzwoni do najbliższych. Zdarza się im też rozmawiać z kamerką.
"Piekło się skończy, Ukraina zwycięży"
Jak dodaje Julia, życie w Ukrainie toczy się dalej pomimo wojny. Jednak nic nie jest tu już takie samo. Gdy nie ma alarmów bombowych, dorośli chodzą do pracy, a dzieci do szkoły. Działają szpitale i przychodnie. Sklepy przyjmują klientów. Niestety, w domach regularnie brakuje wody i prądu. Naród pogrążył się w smutku.
Wszyscy tkwią w marazmie i rozpaczy. Wierzą jednak głęboko, że niebawem to piekło się skończy, a Ukraina zwycięży. Ja też wierzę w taki scenariusz… Ukraina nie da się nigdy pokonać – podsumowuje.