Po tym jak klienci popularnego bistro "Charlotte" w Krakowie masowo skarżyli się na dolegliwości żołądkowe i wysoką gorączkę po wizycie w lokalu w ostatnim tygodniu stycznia, restaurację zamknięto, a sprawą zajął się sanepid.
W sieci pojawiły się też mocne oskarżenia pod adresem lokalu, a osoby, które spożywały posiłki w krakowskiej filii "Charlotte" wprost pisały o zatruciu pokarmowym.
"Byłam ostatnio na placu Szczepańskim, dokładnie we wtorek, w Charlotte i od środy cały czas wymiotuję i mam gorączkę", "Po wizycie cała grupa znajomych boryka się z biegunkami, wymiotami i gorączką", "Byłam w poniedziałek, wczorajszy dzień wyjęty z życia: biegunka, wymioty, wszyscy moi znajomi mają zatrucie" - pisali wściekli klienci.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Właściciele "Charlotte" sami zgłosili sprawę do sanepidu, wysłali też na badania pracowników lokalu. Teraz deklarują, że przyczyna zatruć była losowa.
Wiemy już, że spływające do sanepidu wyniki wskazują na powszechną, szczególnie zimą, infekcję norowirusem, który powoduje tzw. "grypę żołądkową". Co to oznacza? Że nie mamy do czynienia z zatruciem pokarmowym lub problemem na poziomie przygotowania, dostawców czy składu jedzenia - czytamy w kolejnym oświadczeniu opublikowanym przez lokal w mediach społecznościowych.
Częściowe wyniki badań w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" potwierdza też rzeczniczka krakowskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej.
Pracownicy, u których stwierdzono obecność wirusa, zostali odsunięci od pracy, zostaną do niej przywróceni dopiero po uzyskaniu negatywnych wyników na obecność wirusa w kolejnych badaniach - mówi w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Wygląda więc na to, że wkrótce "Charlotte" zostanie otwarta na nowo. Ale czy klienci znów będą ustawiać się przed lokalem w długich kolejkach? To się okaże bardzo szybko.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.