Świat można opisywać, ale świat można także zmieniać. Truizm ten, przyjaciele, przestaje być truizmem, a staje się zagadnieniem wartym najpoważniejszej dyskusji, jeśli idea przechodzi w czyn. Proszę, podejdźcie bliżej; wysypał worek listów na stół, po czym dodał roznamiętniony, może nazbyt serio, jak na swoje trzydzieści dwa lata: dziecięca wyobraźnia rwie się, by urzeczywistniać to, co dla nas nierzadko pozostaje już tylko fantazją.
„Świat Młodych” wydrukował dziesięciotysięczny list i z tej okazji dziennikarze zaprosili harcerzy, nauczycieli i jeszcze przedstawicieli kace do klubokawiarni w Domu Dziennikarza przy ulicy Foksal, gdzie pracował kelner sobowtór Mołotowa. Nagle z głębi sali odezwał się młody człowiek. Mówił głosem pełnym napięcia: owszem, koledzy, inspirujecie postawy, ale czy wy je kontrolujecie? Wyliczał przypadki nadużyć.
W Bytomiu czterech młodocianych kradło węgiel ze składu. Pan Maciej ripostował: chłopcy, co do bryłki, oddali węgiel sparaliżowanej kobiecie. Napadają emerytki na pasach. Żeby je przeprowadzić. Zapewne nie każda sobie tego życzy. Zapewne zapomniał pan dziś rozumu. Pan Maciej nie panował już nad nerwami. Rozległ się gromki śmiech. W każdym numerze przypominamy o potrzebie działań pożytecznych i bezinteresownych. A jedyną nagrodą dla naszych dzieci jest satysfakcja, że komuś pomogły. A co pan, kolego, zrobił dla chorych i potrzebujących? Kim pan w ogóle jest?
Oklaskiwali go, ale napięcie nie od razu z niego zeszło. Tej dyskusji przysłuchiwał się Włodzimierz Grzelak, redaktor naczelny i dyrektor programowy telewizji, człowiek z nadania partii. Nie miał szczególnych kompetencji, za to chętnie przyjmował rady; mówiło się, że miał dar słuchania. Spytał pana Macieja, czy wypiłby za telewizję.
Grzelak chwalił się tym, co miał: sześć wozów transmisyjnych i trzydzieści cztery kamery. Granatowe kotary osłaniały pomieszczenia przed słońcem. Wewnątrz kręcili się dziennikarze, operatorzy, technicy, a w tamtej chwili jeszcze kobieta na szczudłach. Możliwości, możliwości, powtarzał Grzelak i roztaczał przed panem Maciejem wizje – milion abonentów.
A dodajcie, redaktorze, odbiorniki uspołecznione, bo ludzie oglądają w kawiarniach, w świetlicach zakładowych, już nawet wieś łapie program. Ludzie, kochanieńki redaktorze, oglądają całymi wioskami. Mam tu czarno na białym – pokazał plik papierów – teraz sprzedaje się więcej telewizorów niż lodówek i odkurzaczy. Wasza gazetka robi cuda, ale u nas, redaktorze, zrobicie więcej.
Wkrótce znów nadarzy się okazja, aby zareagować na rzeczywistość. Na trotuarach i parkanach, na fasadach domów i samochodach w wielu miastach Polski rysowano literę „Z”. Prasa podniosła alarm: wandalom dobrobyt uderzył do głowy. Dać im pędzel, farbę, gwoździe i nie poznamy ulic. Wysuwano oskarżenia: winna jest telewizja – chuliganeria ogląda i naśladuje. Młodzież żyje obok rzeczywistości. Widzi tyle, co przy sobie.
Grzelak pod naporem ataków wpadł ponoć w panikę. Chodził po korytarzach i szukał rad u dziennikarzy. Usłyszał, że to nie do pokonania, zjawisko znane w świecie i dostatecznie opisane, niech poczyta. Inni mówili, że młodzież trzeba napiętnować, rozliczyć, opinia publiczna powinna na młodzieży wymusić właściwe postawy – niech biorą szmaty, aceton, niech usuwają zetki. Tylko tak wyprowadzi się swołocz na ludzi.
A pan Maciej powiedział: zdarzenia mogą nastąpić, jeśli się je umiejętnie przedstawi. Spreparuje, spytał Grzelak. Zrobimy w ten sposób: pan dyrektor jeszcze raz wyemituje Zorro, ale tym razem serial poprzedzi pięciominutowy program według mojego pomysłu. Grzelak wrzasnął, jak nie on: gdzie wy żyjecie?! Uważał, że pomysł pana Macieja ściągnie gniew na telewizję, usłyszą zaraz, że telewizja podkopuje porządek. Możemy stać i patrzeć, odparł pan Maciej. Grzelak musiał mu zaufać; miał nad sobą bat partii.
Działania niewidzialnych wciąż opisywał „Świat Młodych”. Byli tacy, którzy dziwili się, że dzieciakom nie minęło.
Przez kolejne dni pan Maciej chodził po studiu i rozkazywał. Plan oczyścić z rekwizytów. Prowadzącego filmować tak, żebym nie zobaczył twarzy, a jedynie zarys sylwetki. Na drugim planie usadzić telefonistki; dwie, lepiej cztery. Niech siedzą przy biurkach ledwo widoczne – cały czas gestykulował, jakby ciął powietrze.
Grzelak zwołał kolegium. Pan Maciej mógł wytłumaczyć zasady. Niewidzialny zostaje zarejestrowany w kartotece, ale „kartoteka” brzmi dobrze tylko u Różewicza – my stworzymy Wielką Kartotekę, dlatego należy się spodziewać, że zostaniemy zasypani listami. Rzeczy trzeba nazywać po imieniu – to zwiększa szansę, że staną się, czym mają być. Kto ją zbuduje? Adam Słodowy. Dalej – niewidzialny otrzyma pięć biletów i numer. Od tego momentu tylko niewidzialny i Centralna Baza, czyli my, wiemy, kto za jakim numerem się kryje. Po wykonaniu zadania niewidzialna ręka zostawia bilet, a osoba, która ów bilet znajdzie, odsyła go do redakcji wraz z podziękowaniami.
Wybrali pierwszego prowadzącego. Został nim aktor Józef Nalberczak. Czasem będę chciał powiedzieć coś od siebie, uprzedził pana Macieja. Mów tyle, Józuś, ile da się przełożyć na życie.
W niedzielny poranek zaczęło się przedstawienie. W eter popłynęły słowa:
TU CENTRALNA BAZA NIEWIDZIALNYCH,
TU CENTRALNA BAZA NIEWIDZIALNYCH.
ZA CHWILĘ PIERWSZE WIADOMOŚCI.
W studiu panował półmrok i dużo trzeba było sobie wyobrazić. Prowadzący uniósł dłoń i powiedział: witam was, niewidzialni. Sprawa jest bardzo ważna. O tym możecie wiedzieć tylko wy i my – Sztab Niewidzialnej ręki. Nazywajcie mnie szefem. Ruszamy do akcji. W pogotowiu będziemy cały czas. W sposób niewidzialny pospieszymy z pomocą wszystkim, którzy pomocy potrzebują. Zawsze – niewidzialnie.
Kiedy wytłumaczył zasady, lektorka przeczytała pierwszy list.
Mam siedemdziesiąt osiem lat, mieszkam w kamienicy, którą przeznaczono do rozbiórki. Jestem ostatnią lokatorką. Od mrozów pozostaję bez wody, dlatego poszłam prosić o pomoc ludzi z sąsiedztwa. Zainteresował się mną młody człowiek. Decyzję podjął niezwłocznie i naniósł mi na trzecie piętro węgla i wody. Myślałam pójść prosić raz jeszcze, ale patrzę nazajutrz – woda i węgiel pod drzwiami. I bilet niewidzialnej ręki. Wzruszyło mnie to do głębi serca. Podejrzewam, że to ten młody człowiek – nie znam jego imienia i nazwiska. Nosił mi wodę i węgiel przez wiele dni. Z wdzięczności brak mi słów.
To był list od pani Marii Zając z Krakowa. Podobny nadszedł ze wsi Doły. I znów lektorka czytała:
Przeżyłem 76 lat i nie słyszałem, żeby taka organizacja Niewidzialnej ręki istniała. Ale się przekonałem. Sąsiad skosił mi zboże, poszedłem kogoś poprosić, żeby mi związał w snopki. Zachodzę do jednego domu, a tam mówią, że snopki przecież powiązane. Poszedłem więc na pole, zobaczyłem – aż popłakałem się z radości. To była niewidzialna ręka. Innego razu poszedłem do lekarza, wracam, patrzę, a krowa uwiązana na pastwisku. Zachodzę do stajni, a tam pozamiatane. To była niewidzialna ręka. Po wykopaniu ziemniaków sąsiad mi zbronował pole, żeby wyzbierać ziemniaki. Martwiłem się, jak ja je wyzbieram, bo się nie mogę schylić. Ktoś mi te ziemniaki pozbierał i wsypał do piwnicy. To po raz trzeci była niewidzialna ręka. Życzę jej samych piątek w szkole i dziękuję. I jeszcze raz dziękuję. Michał Gajda, wieś Doły
Kiedy lektorka umilkła, odezwał się Szef. I ja wam, niewidzialni, chcę podziękować. Serdeczny uścisk dłoni. A teraz kilka krótkich wiadomości z listów.
Halo, wieś Minkowskie. Wiemy, że niewidzialny przez całą zimę rąbał i nosił na górę drewno dla pani Iwanickiej.
Halo, Bielsko-Biała. Dziękujemy za naprawę dachu altanki na działce kolejowej.
Halo, Sulęcin! Dziękujemy za drzewo i uporządkowane komórki u pani Siłskiej.
Halo, Jastrzębie-Zdrój! W czasie, kiedy pani dozorczyni wielkiego bloku opiekowała się ciężko chorym dzieckiem, niewidzialni dokładnie posprzątali klatkę schodową.
Właśnie takie listy są najpiękniejszym podziękowaniem za wasze działanie, powiedział Szef. Jeśli i ty chcesz działać z nami, nadeślij zgłoszenie. A teraz pamiętajcie:
NIEWIDZIALNA RĘKA JEST ZAWSZE GOTOWA NIEŚĆ POMOC POTRZEBUJĄCYM.
NIEWIDZIALNA RĘKA MOŻE ROBIĆ WSZYSTKO, CO POŻYTECZNE.
NIEWIDZIALNA RĘKA ZAWSZE I WSZĘDZIE DZIAŁA NIEWIDZIALNIE.
Widzimy się za siedem dni.
Kamery zgasły, zapaliły się reflektory, twarz Nalberczaka stała się widoczna. I co, dobrze zagrałem? Spojrzał w kierunku pana Macieja. Lepiej, Józuś, nie mogłeś. Zaraz wyemitowali Zorro.
Teraz mogę działać samotnie. Pamiętasz, co powiedziałem dziś rano, Bernardo? Jeśli nie możesz chodzić w skórze lwa, przywdziej skórę lisa. Od tej chwili nazywam się Zorro.
Kim jesteś señor?
Jestem Zorro, przyjaciel ludu.
Fragment pochodzi z książki "Niewidzialna ręka" autorstwa Macieja Wasielewskiego, która na rynku ukaże się 15 maja.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.