Jako że w latach 30. XX w. Antarktyda nie była jeszcze dogłębnie zbadana, a wiele państw rościło sobie prawa do posiadania poszczególnych jej skrawków, Amerykanie także chcieli mieć swój. Postanowili więc zorganizować wyprawę rangi państwowej, która miała się odbyć w 1939 r.
Celem było nie tylko rozbicie dwóch obozowisk, ale też zdobycie bieguna południowego. A do tego potrzebny był odpowiedni pojazd, którego budowę rozpoczęli już w 1937 r. naukowcy z Instytutu Technologii Zbrojenia w Chicago.
Sama decyzja o wysłaniu Antarctic Snow Cruisera na misję zapadła jednak dopiero pół roku przed jej rozpoczęciem. A projekt był daleki od gotowego na podbój nieznanego lądu. Inżynierowie zarywali więc noce, by zdążyć z pojazdem na czas. Ostatecznie był on gotowy po 11 tygodniach, jednak jak się potem okazało, pośpiech zemścił się na ekipie.
Społeczne zainteresowanie pojazdem było ogromne i trudno się temu dziwić. Antarctic Snow Cruiser mierzył aż 16,7 m długości, 4,6 m szerokości i tyle samo wysokości. Koła miały po 3 metry średnicy i ważyły po 750 kg każde.
Do napędu służyły dwa sześciocylindrowe silniki Diesla Cummins, które generowały energię dla czterech (po jednym na każde koło) silników elektrycznych. Te jednak nie grzeszyły mocą — miały zaledwie po 75 KM każdy. A Antarctic Snow Cruiser nie należał do lekkich — ważył aż 37 ton. Co więcej, na dachu miał uchwyty pozwalające przewieźć niewielki samolot.
W środku z kolei przegotowano przestrzeń, by mogło w niej mieszkać 5 osób. Była sypialnia, kuchnia, spiżarnia, a paliwa miało wystarczyć na przejechanie 8 tys. km. Sprytnie rozwiązano także problem ewentualnego pokonania lodowych szczelin.
Hydrauliczne zawieszenie mogło się opuszczać, dzięki czemu przednia część podwozia osiadała na przeciwległym brzegu. Przód prześlizgiwał się po lodzie, a tylne koła napędzały pojazd. Gdy przednie koła znalazły się już po drugiej stronie, opuszczana była tylna część, a podwozie prześlizgiwało się po lodzie, dopóki nie znalazło się po drugiej stronie.
Ponieważ pojazd opracowano w dużym pośpiechu, nie było czasu na jego testowanie. Musiał o własnych siłach dotrzeć z Chicago do Bostonu, skąd dalej załadowany na statek, miał wyruszyć na Antarktydę. Podróż na kołach, która miała zająć 8 dni, ostatecznie trwała blisko 3 tygodnie. Jednym z powodów była znacznie niższa niż zakładana prędkość, jaką osiągał pojazd.
Zamiast planowanych 50 km/h, Antractic Snow Cruiser jechał znacznie wolniej, przez co spowodował jeden z największych korków w dziejach, blokując ok. 70 tys. aut. Pojazd nie radził sobie nawet w deszczu, podczas którego wpadł w poślizg i wylądował w rowie. Wyciągnięcie go trwało 3 dni.
Kolejne problemy pojawiły się już na nieznanym wówczas lądzie. Inżynierowie postanowili bowiem zamontować gładkie opony, w obawie przed gromadzeniem się lodu i śniegu w bieżniku. Taka decyzja sprawiła jednak, że koła ślizgały się praktycznie w miejscu. Pomogło dopiero założenie łańcuchów oraz podwójnych kół na przedniej osi.
Kiepskie rozłożenie masy sprawiło jednak, że pojazd lepiej radził sobie, jadąc tyłem, przy okazji znów redukując swoją prędkość. Zdobycie bieguna i dotarcie do drugiej bazy nie wchodziło więc w grę. Ostatecznie Antarctic Snow Cruiser stał się stacjonarnym laboratorium, a włączenie się Stanów Zjednoczonych do II wojny światowej sprawiło, że nie udoskonalano dalej projektu.
Naukowcy wrócili do kraju, porzucając pojazd na miejscu. Po wojnie został odnaleziony przez jedną z ekip badawczych, którzy twierdzili, że po napompowaniu opon Antarctic Snow Cruiser był zdolny do jazdy. Pod koniec lat 50. pod grubą warstwą śniegu spotkała go inna ekipa.
Dziś jednak nie wiadomo, co dalej stało się z pojazdem. Plotki mówią, że Antarctic Snow Cruisera zabrali Sowieci w trakcie zimnej wojny. Niezależnie jednak od jego dalszych dziejów i liczby wpadek zaliczonych po drodze, biorąc pod uwagę, że powstał 80 lat temu, konstrukcja robi duże wrażenie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.