Dariusz ''Tiger'' Michalczewski jest legendą zawodowego boksu. Stoczył 50 walk, z których wygrał aż 48. Przez 12 lat nie przegrał ani jednego pojedynku, a przez dziewięć lat był mistrzem świata. Imponujące osiągnięcia wiązały się z imponującymi zarobkami.
''Tiger'' zakończył sportową karierę w czerwcu 2005 r., ale doskonale odnalazł się w nowej rzeczywistości. Szybko pozyskał nowe źródła dochodu, choć na boksie zarobił tyle, że mógłby spokojnie wypoczywać i cieszyć się dostatnim życiem.
Za ostatnią walkę z Fabricem Tiozzo, dostałem 5 mln euro. Z kolei moja ostatnia wypłata w markach, to druga walka z Graciano Rocchigianim w 2000 r. Wtedy dostałem 4 mln — powiedział Michalczewski w rozmowie z ''Faktem''.
Emerytowany bokser przyznał też, że dzięki walkom dostawał drogie prezenty. Na początku 1994 r., od ówczesnego promotora Klausa Peter-Kohla, sportowiec otrzymał nowego mercedesa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ostatecznie, jak podsumowuje ''Fakt'', Michalczewski zarobił na ringu 50 mln euro (w przeliczeniu na europejską walutę). — Można średnio za każdą walkę liczyć po milionie marek, a potem euro. [...] Zarobiłem sporo — przyznał bokser.
Nie tylko boksowanie
Po przejściu na sportową emeryturę, Michalczewski zaczął inwestować w nieruchomości (dziś ma ich sporo, także w Niemczech). W przeszłości miał kluby fitness oraz sieć pubów, ale w obu przypadkach ostatecznie sprzedał swoje udziały.
''Tiger'' został też właścicielem popularnej marki napojów energetycznych (co sam uznał za jedną z najważniejszych decyzji biznesowych w życiu) i przez wiele lat toczył spór ze spółką FoodCare o prawa do marki. Finalnie Sąd Najwyższy w Warszawie zdecydował, że prawo do nazwy ma wyłącznie Michalczewski oraz podmioty przez niego wskazane.
Były mistrz świata przyznał również, że ma dodatkowe źródło dochodu, jakim są... imprezy. Za ''bywanie na salonach'', Michalczewski otrzymuje imponujące kwoty.
Jeśli to jest taka normalna impreza, to wtedy chcę stówkę. Nie patrzę na innych, taka jest moja stawka. Takich imprez w roku mam około sześciu i mam dzięki temu spokój. Jestem zamożnym człowiekiem i nie mam potrzeby, żeby jeździć i walić chałturę. Cenię swój czas, wolę być z dzieciakami niż gdzieś jechać za pięć dych czy za siedem. Jak dostaję propozycję, to mówię: 100 tys. zł albo 25 tys. euro. I mam przynajmniej spokój - wyjaśnił ''Super Expressowi'' Michalczewski.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.