Tragedia rozegrała się w nocy z 14 na 15 lipca 2023 roku w okolicach remontowanego mostu Dębnickiego w Krakowie. Zginęło czterech mężczyzn w wieku od 20 do 24 lat. Za kółkiem żółtego renault megane miał siedzieć, jak twierdzą śledczy, syn Sylwii Peretti. 24-latek był jedynym synem celebrytki znanej z programu "Królowe życia". Niedawno prowadził matkę do ołtarza, czym chwaliła się na Instagramie.
W sieci szybko pojawiło się nagranie ukazujące dramatyczne wydarzenia. Widać na nim, że na sekundy przed tragedią na jezdni w niedozwolonym miejscu pojawił się pieszy. Gdy zobaczył pędzące auto, cofnął się w ostatniej chwili. To mogło wpłynąć na wypadek, ale wiadomo już, że poślizg samochodu zaczął się na długo przed wtargnięciem pieszego na miejsce - podała we wtorek 18 lipca "Gazeta Wyborcza".
Dokładne okoliczności wypadku wyjaśnia Prokuratura Okręgowa w Krakowie, która m.in. sprawdzi, jak pieszy wpłynął na przebieg zdarzenia, a także ustali, z jaką prędkością poruszało się auto.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nie żyje syn Sylwii Peretti. Na drodze nie brakuje znaków
W poniedziałek 18 lipca redakcja o2.pl wybrała się na miejsce tragicznych wydarzeń. Auto, którym podróżowali mężczyźni, jechało Alejami Trzech Wieszczów, odbiło przed mostem w lewo i dachowało na bulwarze Czerwieńskim. Sprawdziliśmy, jak wygląda ten odcinek drogi - przede wszystkim, czy jest dobrze oznakowany.
Wizyta na miejscu nie pozostawia wątpliwości. Przy drodze jest dużo znaków, m.in. ten, który informuje o obowiązku ograniczenia prędkości do 40 km/h. W oczy rzucają się także znaki "zmiana kierunku ruchu" i "droga bez przejazdu".
Dalsza część tekstu pod zdjęciami
Z jaką prędkością poruszało się auto? Po wypadku urząd miejski Krakowa opublikował nagranie w mediach społecznościowych, w którym podano, że "kierowca przy dużej prędkości stracił panowanie nad samochodem". Nie ma jednak pewności, jak duża była to prędkość. Wyjaśnianiem tego będą się zajmować śledczy. Policja zdementowała już pogłoski, jakoby auto poruszało się z prędkością 160 km/h.
- To jest nieprawda, jakiś fake news - mówił "Faktowi" mł. insp. Sebastian Gleń, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
Prędkość została jednak przekroczona. - Wstępne oceny wskazują, że renault megane przynajmniej trzykrotnie przekroczyło dopuszczalną prędkość. A może nawet więcej - powiedział w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Rafał Babiński, szef Prokuratury Okręgowej w Krakowie, który osobiście prowadzi śledztwo w sprawie wypadku.
Krakowianie ustawiają znicze. "To się nie mieści w głowie"
Wypadek cały czas budzi duże emocje wśród krakowian. Most Dębnicki to jedna z najpopularniejszych części Krakowa. Rozciąga się z niego widok wprost na Wawel. Codziennie spacerują tędy setki mieszkańców i turystów. Jeżdżą rowerzyści i hulajnogiści. W dzień, zwłaszcza w trakcie remontu mostu, tworzą się korki i jest tłoczno.
Nieopodal miejsca dramatu znajdują się nie tylko licznie uczęszczane bulwary wiślane, ale też: popularny dom handlowy Jubilat, Muzeum Narodowe, szkoła wokalno-aktorska, kino Kijów oraz teatr Stu.
- To się nie mieści w głowie. Szkoda młodych, szok - mówi nam jeden z przechodniów. - Modlimy się za nich, głupio zrobili, ale każdego żal - dodaje inny. Wszyscy proszą o anonimowość.
Na murze, gdzie tuż po dachowaniu zatrzymał się samochód, mieszkańcy Krakowa ustawiają znicze. Płoną ich tutaj dziesiątki, na niektórych widać przejmujące napisy: "Życie przemija, pamięć pozostaje", "Spoczywaj w pokoju" oraz "Są chwile i ludzie, których się nie zapomniana".
Na ziemi leży też kołpak samochodu oraz zostawione obok niego czerwone róże. Przechodnie co chwilę przystają na miejscu. Niektórzy fotografują, inni się modlą. Z zadumą spoglądają na płonące świeczki. Przecierają oczy mokre od łez.
Dalsza część tekstu pod zdjęciami
Po sobotnim wypadku okolicznego przejścia dla pieszych pilnuje policjant. Na jezdni widać ślady hamowania, jakie zostawił samochód oraz rozrysowane przez śledczych żółte znaki. W trakcie fotografowania tego miejsca zaczepia nas przypadkowy starszy mężczyzna. - Znałem go. Dawał tym autem takie popisy, że głowa mała. O tym powinniście pisać, jak szalał - stwierdził i szybko odszedł.
Agnieszka Potoczny-Łagowska, dziennikarka o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.