Górniak, Łódź, godzina 7 rano. "My Doorbell" dudni jak opętane. Wyłączam budzik. Szybki prysznic i kawa. Plecak, namiot i karimata już dawno spakowane. Jeszcze tylko poziom oleju, odpalam silnik i ruszam. Denerwuje migocząca żółta kontrolka silnika. Ale szybko znika. "Berta" nie zawiedź mnie. Wiem, że masz 16 lat, ale przed nam długa trasa. Zbieram ekipę. Szybki przejazd na Widzew, potem Chojny. Bez nich ten wyjazd by się nie udał. To moi przewodnicy po Hip Hop Kempie i przy okazji twórcy legendarnego Marka.
Nie pamiętają już, ile razy byli Kempie. Zjedli na nim zęby, wiedzą wszystko. Jedziemy na południe, do Czech. Nasz cel to Hradec Králové. To banał, ale żar leje się z nieba, a klimatyzacja nie działa. Cytując klasyka: "damy radę". CD w aucie szwankuje, ale "Tabasko" Ostrego już w głośnikach. Lecimy S8 na Wrocław, do zrobienia mamy 390 km. W międzyczasie wyjaśnię, czym w ogóle jest Hip Hop Kemp.
Jeziora - ulubione miejsce twoich ulubionych raperów
W skrócie to "hip-hopowy Woodstock". Na oficjalnej stronie czytamy, że "festiwal z atmosferą to hip hop, rap, bboying, graffiti, basket i full innych opcji". Tyle od PR-owców. Tak naprawdę, Hip Hop Kemp to jedna wielka impreza. Na kempingu, na scenie, w hangarach, w sklepach i przy kranikach z piwem. Oczywiście jest bitwa breakdance, są pomazane ściany, jest streetball (koszykówka uliczna - przyp. red.), jazda na desce, wakeboarding i żarcie. Mnóstwo żarcia z kminkiem. To też miejsce spotkań, takie multi-kulti. Są Czesi, Słowacy, Słoweńcy, Niemcy, Austriacy, Węgrzy, Amerykanie. I Polacy, całe morze Polaków.
Hip Hop Kemp odbywa się od zawsze w Czechach. Redakcja magazynu "BBaRáK" w 2001 roku doznała olśnienia. Zamiast megagwiazd, ściągnijmy legendy undergroundu. Mistrzowskie posunięcie. Rok później odbył się pierwszy Kemp na terenie basenów Cihelna w Pardubicach. W 2004 roku zmieniono miejsce, bo ludzie walili drzwiami i oknami. A w sumie to namiotami i karimatami.
Wybrano Hradec Králové i to był strzał w dziesiątkę. Powód? Okoliczne jeziora. Ulubione miejsce twoich ulubionych raperów.
"Czekaj, czekaj" - powiecie - "przecież tam grają megagwiazdy". Wyjaśniam zatem. Zgadzam się, Machine Gun Kelly i Yelawolf to obecny top. Ale już taki Kendrick Lamar zagrał zanim został "królem". Macklemore ta sama sytuacja. Często gości ekipa Wu Tang Clan. Dla szerokiej publiczności skład już nieznany. Ja znam, wychowywałem się na nich. Oprócz nich sama klasyka: La Coka Nostra, De La Soul, EPMD, KRS-One, Pete Rock & CL Smooth, Dilated Peoples, Mobb Deep, Boot Camp Click i The Roots. Pamiętacie, czy już zapomnieliście? Do tego Polacy: O.S.T.R., Sokół i Marysia Starosta, Kaliber 44, TEDE, JWP, Pezet, Paluch, Pro8l3m, Grubson oraz donGURALesko. Dobra, koniec statystyki.
Jest Kemp, jest Marek
Srebrny pocisk marki VW wpada do Czech, mijamy korki, jesteśmy tuż-tuż i nagle policja. - O k...a, co jest. Tego nigdy nie było - drze mi się przez ramię K. Przed nami dwa kempobusy z Polakami. Psy, krótka broń, dokumenty, alkomat i trzepanie plecaków. - Co pan tam skręca - pyta policjant. - Papierosa - rzuca B. To nie my jesteśmy ich celem. Szukają twardych narkotyków: kokainy, amfetaminy i popularnego ostatnio mefedronu. To pokłosie wydarzeń z 2016 roku. Policja zrobiła nalot na HHK, szukając handlarzy używek i dopalaczy.
W Czechach panuje dość liberalne prawo. Można mieć na własny użytek do 10 gramów marihuany, bo to jedynie wykroczenie. Sprzedaż jest karalna. Nie ma co ukrywać, marihuanę od zawsze łączono z rapem. W przeciwieństwie do "białego szaleństwa", które opanowało HHK. - Niech sp.......ją. Zj...li nam Kempa, nie damy się. Niech sobie ćpają i jadą na Sunrise Festiwal - przekonują mnie twórcy Marka.
Policja za nami, wjeżdżamy na Hip Hop Kemp. Deszcz delikatnie zacina, miejsca na parkingu dla prasy jest sporo. Szybka akredytacja, zarzucamy plecaki, krzesełka i namioty w rękę, zabieramy dwa baniaki i idziemy. Szukamy jedynie słusznego pola namiotowego - Markowa.
Gdzie to jest? Daleko. Trzeba przejść przez cały teren festiwalu. Ale my, zahartowani Woodstockiem, nie mamy z tym problemu. Lądujemy na samym końcu pola East Coast. To oficjalna nazwa, większość zna je jako Markowo, inni jako "dżungla".
Składane krzesełko robi różnicę
Jeszcze tylko opaski i jesteśmy. - Mareeeeeeeek - krzyczy K. Szybko odpowiada mu jeden namiot, za chwilę kolejny i tak po sznurku. Po polu, jak echo, podawane jest imię tego sympatycznego kempowicza. To znaczy, że jesteśmy na miejscu. Teraz tylko szybkie rozbicie pawilonu ogrodowego, oczywiście bez instrukcji. Wygodni, powiecie. Ale to jednak bardzo ważny element ekwipunku. Chroni przed deszczem i palącym słońcem. A pogoda jest każda.
Co jeszcze warto zabrać? Wiadomo - namiot, karimata, śpiwór. Są jednak tacy, którym nie są potrzebne. O przenośnym grillu i alkoholu chyba nie muszę wspominać. Dla czyściochów mokre ściereczki. - Weź, weź - mówił mi wcześniej B. Chodzi o Toi-Toie, największy problem Kempa. - A i jeszcze jedno: składane krzesełko - śmieje się. Przyznaję, przydało się.
Przed nami 3 dni koncertów, dzisiaj tylko Warm Up Party. Trasa z kempingu do festiwalparku szeroka na kilka aut. Przechodzimy przez bramki i wchodzimy do centrum wszystkiego. HHK to główna scena, gdzie grają ci najlepsi. Naprzeciwko górka ze skarpą. Miejsce odpoczynku i uzupełnienia procentów.
Oprócz tego dwa hangary, miejsce dla fanów freestyle'u, scena reggae, boisko do koszykówki, arena breakdance, stoiska z płytami, ubraniami, jedzeniem i alkoholem. Jest wielki napis HHK i przebierańcy Transformers. Wszyscy cykają foty, mijamy ich szerokim łukiem.
Ludzi przybywa, ale to jeszcze nie to. W hangarze brylują podopieczni QueQuality, labelu Quebonafide. Przed wejściem tłum najmłodszych fanów rapu i piszczące fanki. Na scenie Plan Be, Emes, Kartky, VBs oraz Bokun. Na kemping wróciliśmy późno, bardzo późno.
BMW i dwie turystki
Czwartek - nowy dzień i nowe wyzwania. Czas na śniadanie, a do sklepu daleko. Najbliższy market to 4-kilometrowa wędrówka, bo kierowca jeszcze nie może. Ale podróż autem to nie problem. Kilka sekund i H. łapie stopa. Zabiera nas nowa koleżanka z BMW i dwie turystki. Utwierdzają nas w przekonaniu, że festiwal zmienił się. Padają słowa odmieniane przez wszystkie przypadki: kokaina, piguły (ecstasy - przyp. red.) i impreza.
Szybkie zakupy, dziewczyny zostały, my wracamy z innym kierowcą. Witamy kemping serdecznym "Mareeeek" i ładujemy akumulatory. Pogoda dopisuje, zabieramy alkohol i ruszamy na jedno z najsłynniejszych miejsc na HHK. To okoliczne jeziora, nad które ciągną tłumy. Po drodze kolejne zakupy: markery i puszki z farbą. Bo K. lubi malować ściany i ludzi. Nasz znak rozpoznawczy to uśmiechnięta buźka - "smiley". Do końca HHK z tym znaczkiem będzie już chodzić grubo ponad pół tysiąca osób. Niektórzy wracali po kolejne, niektórzy poszli na całość.
Uwaga, uwaga. Ta woda nie jest do picia
Jeziora nie grzeszą czystością. - Nigdy nie pij tej wody - ostrzega B. - Kiedyś jeden koleś mył zęby i płukał w jeziorze szczoteczkę. A wiesz, co ludzie tu robią? - dodaje. Mimo syfu, wszystkie plaże zajęte. Na drzewach liny do skoków, niektórzy korzystają z materaców. Od tafli wody znów odbija się zawołanie "Mareeeeek". Spotykamy Kasię z chłopakiem z Węgier. Są kucharzami, pracują w Wiedniu. - Jest fajnie, ale atmosfera jest dość dziwna - wyjaśnia. Potem widzimy się już nimi codziennie, takie znajomości to tutaj norma.
Szybka kąpiel i powrót. Czas na pierwsze koncerty. Chłopaki ucinają sobie drzemkę, ja twardo ruszam przed scenę. Zaskoczył Jeremy Ellis, połączenie człowieka i maszyny. To pionier "finger drumingu", czyli grania muzyki na beatmaszynie. Na głównej scenie zagrał też reprezentant Czech Vladimir 518 oraz Ten Typ Mes z Polski. Ten drugi puścił focha na widza, który oblał go wodą i wysłał go po piwo.
Moja ekipa w międzyczasie dotarła już z kempingu, ale nie mogliśmy się znaleźć. Zdarza się. Potem już niepodzielnie rządził Rejjie Snow z Irlandii, którego styl przypadł do gustu niemal wszystkim. Finał należał do Masego z USA. W hangarach zagrali między innymi: Reto (Polska), legenda grime'u Lethal Bizzle, a na koniec Apollo Brown & Skyzoo z USA. Ale ja już tego nie pamiętam, nie miałem siły.
"Jesteś tak jakby dziennikarzem?"
Piątek jak z "Dnia Świstaka". Śniadanie, alkohol i jezioro. Pobyt na plaży potrafi wykończyć nawet najlepszych. Zwłaszcza, jeśli zje się najgorszy gulasz na świecie. - Nie jedzcie tego - ostrzega K. Zna się, jest zawodowym kucharzem. Niestety, głód jest najlepszą przyprawą. Nie skończyło się to dobrze. Przy garkuchni spotykamy typowych kempowiczów. Jest para Austriaków, którym nie podoba się ilość twardych narkotyków. - Hip Hop Kemp się skończył - wyjaśniają. Jest też tata, który przyjechał na koncerty ze swoim 16-letnim synem Damianem. - Biega gdzieś, nie będę go przecież pilnował - śmieje się.
Są waleczne dziewczyny Monika i Iza. Jest też Kasia z Radomia, która z rozbrajającym uśmiechem pyta się mnie, czy jestem "tak jakby dziennikarzem". Madzia z zawadiacko uwiązaną chustą w stylu Pin-up girl przyjechała sama. - Nie boję się, w końcu to Hip Hop Kemp - mówi. Nad jeziorem mijamy rapera Grubego Mielzkiego i Madę. Wypoczywają przed swoimi występami w hangarze.
To najlepiej rozstawiony dzień Hip Hop Kempa. Zaczęła Little Simz, wszystko z siebie dał niezmordowany Quebonafide. Potem na scenę wkroczyła legendarna grupa - D.I.T.C. Scenę rozgrzali też breakdancerzy z Korei - Jinjo Crew.
Najgorszy line-up, nie jedziemy. I śmiech
Ale to był tylko przedsmak, bo potem wjechały grubo usmażone dania główne. Popis dały cztery grupy, dla których warto było pojechać na Kempa. Pro8l3m, Konrafakt, Oddisee & Good Compny oraz Jedi Mind Tricks. Marudy mówiły przed wyjazdem, że "line-up Kempa jest najgorszy i nie warto jechać". Warto było. Ale niektórzy wszystko przespali, prawda H.?
Na koniec dnia jeszcze jedno potężne uderzenie. Nad Hradec Králové przetoczyła się burza. Deszcz i bardzo silny wiatr dały się we znaki wszystkim. Woda w namiocie, połamane rurki od zadaszeń, mokry węgiel, czy zabrane przez wichurę ubrania. To tylko cześć zniszczeń. Ale rano wstał nowy dzień, który przyniósł zaskakujące wiadomości.
Nie ma Commona, wjeżdża Mos Def
Z powodu choroby nie wystąpi główna atrakcja festiwalu - Common. Zamiast niego będzie Mos Def. - Ale na serio? Wkręcasz mnie! - dopytywał H. Takie rzeczy się zdarzają, rok temu nie dojechał Method Man.
Sobota to finał zmagań w koszykówce. Sprawę elegancko ogarnęła ekipa Matshop.pl. Po fatalnej grze wygrał skład z Niemiec. Druga była drużyna, która reprezentowała pole namiotowe Marka. Pozdrawiamy! Z kolei w nieformalnym konkursie na najbardziej klimatyczną miejscówkę wygrała Aloha-Grill, brawo Proceente.
Był też finisz turnieju breakdance oraz mocne uderzenie: pojedynek Dancehall Queen, czyli "trzęsienia tyłkiem". Wygrała "Wonder Woman" ze Słowenii. Polskę godnie reprezentowała Ola. Ale całe show skradła inna Polka - Ula "Afro" Fryc, która zasiadała w jury. Bo akurat w dancehallu, nasz kraj jest niekwestionowanym liderem.
Ale to, co wydarzyło się na scenie głównej, przejdzie do historii. Była najlepsza raperka na świecie Rah Digga. Zaskoczona, że na festiwalu w Czechach, są głównie... Polacy. Potem panowała niepodzielnie legenda z Queens, Kool G Rap. Zagrał słynny Grammatik, który zebrał gromkie brawa. Nie ma co ukrywać, mieliśmy problem z Eldoką. Ale to niech zostanie tajemnicą Kempa.
Alltta - energia jak Mougsy Bogues
Potem zapadła cisza, totalna. Zgasły światła, przez kilkanaście minut nikt nie wychodził na scenę. - Co jest? - dopytywali wszyscy. Sporo widzów uciekło sprzed sceny, zrobiło się pusto. Kolejny banał w tym tekście, ale to była cisza przed burzą. Na scenę wjechała Alltta i był to najlepszy występ na tegorocznej edycji Hip Hop Kempa. 20syl znany z francuskiego kolektywu Hocus Pocus oraz Mr. J. Medeiros z The Procussions dali niesamowite show. Energetyczna muzyka i niesamowita energia to zabójcze połączenie. Nagle stałem już w tłumie, a po chwili tańczyłem. Właśnie tak, tańczyłem. Ja!.
Hip Hop Kemp dudnił Allttą jeszcze wiele godzin po koncercie. Zwłaszcza, że gwiazda wieczoru zapowiadana jako Mos Def zawiodła na całej linii. Występujący teraz jako Yasiin Bey raper, nie zagrał swoich największych hitów. A na to czekali wszyscy. W ogóle odciął się od swoich starych nagrań, nieudolnie podśpiewywał, denerwowały go światełka, zgrywał "gwiazdeczkę", a na koniec tylko kręcił się na scenie w kółko. W połowie jego koncertu część osób wyszła. Potem Bey zszedł ze sceny, nie zagrał bisu, a organizatorzy zapowiedzieli koniec festiwalu. Nie tak powinien kończyć się Hip Hop Kemp. Smuteczek.
Mefedron na Kempie. Marek na ratunek
Ale to było świetna impreza. Line-up nie zawiódł, toalety w końcu były czyste, jedzenie znośne. Domagamy się jednak żurku i pomidorówki. Hip Hop Kemp ma jednak olbrzymi problem. To mefedron, amfetamina, ecstasy, "metka" (metaamfetamina - przyp. red.). Zmieniają oblicze Kempa i zmieniają jego bywalców. To przez nich zniknęła również marihuana, której zawsze było pełno. Wszyscy chcieli tylko "białe". Byli pozdrawiani serdecznym "sp......aj". Ale wiecie, co było najgorsze? Niektórzy w ogóle nie wychodzili z namiotu na koncerty. W dzień odsypiali, a w nocy gapili się w niebo. Serio?.
Polska strona Hip Hop Kemp również dorzuca swoje trzy grosze. "Nie będzie absolutnego przyzwolenia na jawny handel, a także konsumpcję jakichkolwiek twardych narkotyków - osoby, które w tym celu wybierały się na Kemp, powinny zostać w domach" - czytamy na Facebooku.
Jest światełko w tunelu. To Marek i starzy bywalcy Hip Hop Kempa. Oni uratują imprezę, bo hasło "mefedroniarze, c..j wam w twarze" niosło się szerokim echem po polu namiotowym. Za rok tam będę i sprawdzę, czy im się udało.
Kropka, a nie, wróć. Na pewno zadajecie sobie pytanie: kim do cholery jest Marek? Chcecie wiedzieć OCB? Proszę bardzo. Marek to... .
PS. Była jeszcze bitwa w czekoladzie.