House of Cards 6 premierę na Netflixie będzie mieć już 2 listopada (w piątek). O ile w przypadku większości seriali, te któreś tam już sezony są najczęściej, mniej lub bardziej udaną, próbą przeciągania czasu życia produktu, o tyle w przypadku szóstego sezonu HoC mamy jednak do czynienia z pewną rewolucją.
Serial przecież pożegnał się ze swoją największą gwiazdą, a więc postacią Franka Underwooda, graną przez Kevina Spacey'a. Uśmiercenie głównego bohatera miało oczywiście związek z problemami aktora w rzeczywistym świecie (oskarżenia o molestowanie seksualne).
Jednak to nie jedyna, zasadnicza zmiana, którą dostrzegam, po obejrzeniu pierwszego odcinka nowej serii.
To nadal jest opowieść o makiawelicznej wizji polityki, o zakulisowych grach i intrygach, ale chyba dopiero w szóstym sezonie House of Cards tak mocno podkreślony jest wątek płci i problemów kobiet, z którymi nadal muszą się zmagać w rzeczywistości społecznej. I nie chodzi tu wcale o jakieś skrajne i kontrowersyjne feministyczne postulaty.
Paradoksalnie, trudna sytuacja kobiet jest przedstawiona w kontekście bycia… najsilniejszym człowiekiem globu, bo Claire Underwood sprawując urząd prezydenta USA de facto nim jest, i ten pomysł, ten twist jest bardzo atrakcyjny. Dla nowej prezydent wszyscy mają świetne rady, wszyscy traktują ją tylko jako „żonę swojego męża”, oczekują od niej, że będzie kontynuowała jego linię.
- Nie może pani! – przestrzega ją wiceprezydent, czego nigdy nie zrobiłby w stosunku do Franka. – Czy zadałabyś mi to pytanie, gdybym była mężczyzną? – to z kolei Claire strofuje jedną z żołnierek, która miała czelność powątpiewać w jej zdolności przywódcze. Brzmi znajomo? Zmaganie się nie tylko z problemami w pracy, współpracownikami, ale przede wszystkim z bagażem tego, kim się jest i jak przez to społeczeństwo definiuje nasze role? Śmiało można to odnieść szerzej niż tylko do kobiet.
Bez wątpienia ciekawy wątek pojawia się również na styku światów fabuły i rzeczywistości. Seriale, w przeciwieństwie do filmów, które są zamkniętą calością – żyją. Mogą się zmieniać, transformować, reagować na rzeczywistość i zaskakiwać. Odsunięcie Spacey’a od superprodukcji to jedno, ale to jak na przestrzeni sezonów wyewoluowała postać Claire Underwood grana przez Robin Wright, z tak naprawdę ważnej, ale drugoplanowej roli do twarzy serialu, to już moim zdaniem jest fenomen.
Czy ten serial bez charyzmatycznego Franka, dzięki któremu produkcję pokochały miliony ma jeszcze rację bytu? To każdy oceni już sam, ale ja doceniłem dystans i odwagę producentów.
– Are you still there? Do you miss Francis (Jesteś tam jeszcze? Tęsknisz za Francisem?) – w stylu męża bezpośrednio do widza zwraca się Claire.
W międzyczasie stwierdza: Francis I'm done with you (Francis skończyłam z tobą), a w finałowej scenie pierwszego odcinka dosadnie środkowym palcem pokazuje mu, co o nim sądzi (choć może to też przekaz dla Spacey’a w kontekście jego "brudnych spraw"?!).
Podsumowując: umarł prezydent, niech żyje prezydentowa!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.