Polki, które zdecydowały się urodzić dziecko w Wielkiej Brytanii, mogły się przekonać, że ciążę w tym kraju prowadzi nie lekarz ginekolog, a położna. Jeśli ciąża rozwija się prawidłowo i nie występują żadne komplikacje, przez dziewięć miesięcy ciężarna kobieta spotyka się wyłącznie z położną.
Podobnie jest na Islandii, gdzie przyszłe mamy, o ile są zdrowe, a ciąży nic nie zagraża, pozostają pod opieką położnych. Nie rozważają też, w którym ze szpitali chciałyby rodzić dziecko, bo i wybór jest mocno okrojony, a duża część porodów odbywa się w domach bądź domach porodowych. Mimo to wiele kobiet chwali sobie tamtejszy system opieki okołoporodowej.
W Polsce jest 110 szpitali, w których w ubiegłym roku urodziło się mniej niż 400 dzieci. Statystyki nie pozostawiają złudzeń. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w 2023 r. na świat przyszło 272 tys. dzieci, czyli o ponad 30 tys. mniej, niż w roku poprzednim. Takie spadki, o kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy, odnotowuje się od lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ostatni raz ponad 400 tys. dzieci urodziło się w 2017 r. Nie dziwi zatem fakt, że coraz częściej i coraz głośniej mówi się konieczności zamknięcia małych oddziałów położniczych. – To są niestety - wskutek obecnej formuły finansowania placówek medycznych - po prostu oddziały nierentowne – przyznaje w rozmowie z o2.pl Łukasz Dancewicz, ordynator z Oddziału Ginekologiczno-Położniczego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Krakowie.
– Jeżeli w szpitalu, gdzie jest pięć porodów w miesiącu, trzeba utrzymać cały zespół, to jest to aktualnie faktycznie niemożliwe – dodaje.
Trzeba to też jasno powiedzieć – ogrom kobiet nie chce mieć dzieci, więc tych porodów będzie zdecydowanie mniej. Nie potrzebujemy zatem bezsensownego utrzymywania tylu ośrodków, bo te pieniądze, które zostają przeznaczone na utrzymanie kilkuset porodówek, które są zbędne, można byłoby przeznaczyć na to, żeby poprawić jakość wszystkich innych usług medycznych – mówi nam jedna z lekarek, która woli pozostać anonimowa.
Bezpieczeństwo na pierwszym miejscu
Eksperci wskazują, że nie chodzi tylko o problemy finansowe małych oddziałów położniczych, ale i kwestię bezpieczeństwa pacjentek.
W województwie lepiej mieć cztery szpitale, które będą dobrze funkcjonowały, zamiast dwudziestu, które funkcjonują źle, a czasem robią więcej szkody niż pożytku – dodaje nasza rozmówczyni.
Jej zdaniem w dużych ośrodkach, z dużym doświadczeniem i dobrze zarządzaną kadrą, która jest cały czas szkolona i dba się o to, by podnosić jakość opieki medycznej, ciężarne kobiety mogą czuć się bezpieczniej. – Położnik, który przyjmuje 10 porodów dziennie, jest bardziej doświadczony, niż ten, który przyjmuje jeden poród na dwa dni – podkreśla lekarka w rozmowie z o2.
Uważam, że mały oddział w naprawdę niewielkiej odległości od dużego szpitala specjalistycznego nie ma sensu, skoro ten pierwszy może zaoferować wielospecjalistyczną opiekę nie tylko ginekologiczno-położniczą, ale też chirurgiczną, czy inną niezbędną w danej sytuacji – mówi, cytowany wcześniej, Łukasz Dancewicz.
Lekarz wskazuje też, że trzeba szukać rozsądnych rozwiązań, kierując się dobrem pacjentek. – Nie można przecież pozamykać wszystkich małych porodówek, bo okaże się, że ciężarne kobiety muszą jechać 1,5 godz. do szpitala, co jest absolutnie niedopuszczalne – zaznacza. Jak dodaje, mniejsze placówki trzeba dofinansować, żeby dobrze działały.
Bezpieczeństwo pacjentek jest na pierwszym miejscu, finanse na drugim, wszystko trzeba zrobić rozsądnie i z głową – podkreśla Dancewicz.
Trauma, której można uniknąć
W 2022 r. tylko 14 proc. porodów odbyło się ze znieczuleniem zewnątrzoponowym. Obecnie, jak informuje Wyborcza.pl, odsetek porodów drogami natury ze znieczuleniem to zaledwie 17 proc. Dla rodzących kobiet oznacza to ból, którego być nie powinno.
Sęk w tym, że są miasta, a nawet - całe województwa, w których znieczulenie jest praktycznie niedostępne. Problem dotyczy głównie małych szpitali powiatowych, w których nierzadko pracuje jeden anestezjolog. Pacjentki słyszą więc, że znieczulenia nie dostaną.
Nikt nie odmówi pacjentce znieczulenia na zasadzie "nie, bo nie". Po prostu w małych ośrodkach nie ma ku temu warunków. Małe szpitale mają problem z dostępnością lekarzy, którzy muszą być obecni podczas takiej procedury. Tego nie ma w dużych ośrodkach – wyjaśnia nam ordynator krakowskiego szpitala.
Czy zamykanie małych porodówek jest dobrym pomysłem? Czy kobiety z mniejszych miejscowości, planujące macierzyństwo, mają powody do obaw? Poprosiliśmy Ministerstwo Zdrowia o komentarz w tej sprawie, na razie jednak nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Izabela Leszczyna, szefowa resortu zdrowia, niedawno poruszyła ten temat.
Podczas sesji inauguracyjnej odbywającego się w marcu 2024 roku Kongresu Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach zapowiedziała, że małe i nierentowne oddziały położniczo-ginekologiczne nie mogą być zamykane, a znieczulenia do porodów powinny się szpitalom opłacać. – Moją obietnicą jest też zwiększenie liczby znieczuleń do porodu – zaznaczyła.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.