Magda Gessler uratowała kolejne małżeństwo. W każdym razie tak się wydawało na końcu odcinka. Restauratorka z programem "Kuchenne rewolucje" odwiedziła Piotra i Dorotę na Śląsku. Ich restauracja "Helios" chyliła się ku upadkowi. Dramat na kuchni to jedno – ten w życiu prywatnym właścicieli był znacznie gorszy. Pierwsza psycholog polskiej telewizji dowiedziała się szybko, że Dorota była zdradzana.
- To miał być tylko seks, nic więcej – mówiła restauratorka. A Gessler radziła jej mężowi: - Daj jej poczucie bezpieczeństwa, a wtedy ona będzie pracować tu, a nie myślami gdzie indziej.
Restauratorka wysłała parę na romantyczną kolację. Było wino, był tort - sceneria prawie idealna, żeby rozwiązywać problemy. Piotr się starał, Dorota płakała. – To jak, wybaczysz mi w końcu na zawsze? – pytał mężczyzna. – Myślę, że tak – przyznała jego żona, by niedługo później wyznać Piotrowi miłość.
Psychoterapia na ekranie
Magda Gessler od początku istnienia programu jest nie tylko inicjatorką rewolucji i szaloną kucharką rzucającą w ludzi talerzami pełnymi sałatek i makaronów. Siłą rzeczy jest też psychologiem, psychoterapeutą i psychiatrą w jednym.
- Terapia na wizji może skończyć się różnie – mówi w rozmowie z WP Monika Dreger, autorka książki "Co boli związek?". - To, że te pary opowiadają o szczegółach ze swojego życia intymnego, o problemach to jedno. Drugie to to, co stanie się później. Warto zadać sobie pytanie, co zdarzyło się potem w ich związku, gdy już nie było kamer. Trzeba by zapytać bohaterów programu, czy po emisji odcinka nie żałują. Czy jeszcze raz opowiedzieliby o swoich problemach. My z góry nie możemy wyrokować, czy to dobrze, czy źle, że zwierzyli się przed Magdą Gessler. Ostatnie słowo tak naprawdę należy do nich. Różne są pary, różne problemy, każdy potrzebuje czegoś innego, by uratować swoje małżeństwo – podkreśla.
I dodaje: - Nie trzeba być psychoterapeutą, żeby wiedzieć, że jeśli jakaś para nie umawia się na randki, zapomina o sobie, to trzeba im podsunąć pomysł, by w końcu się sobą zainteresowali.
Tak było w przypadku Sabiny i Marka – małżeństwa z wieloletnim stażem, które Gessler odwiedziła w ich restauracji "Sielawka" w Borowie. 30 lat spędzili w Niemczech, gdzie pracowali w gastronomii. Kiedy odchowali dzieci, Sabina postanowiła wrócić do Polski. Namówiła męża, by otworzyli własną restaurację na Kaszubach. Miało być idealnie, skończyło się interwencją Gessler. Nie było pieniędzy, nie było zysków, a ciągłe problemy odbijały się na ich związku.
- Nie stać nas nawet na ogrzewanie. Przez to się kłócimy non stop – mówiła ze łzami w oczach Sabina. Mąż obwiniał ją o wszystko i chciał wracać do Niemiec. – Nie wiem, co będzie z żoną, ale mam zamiar, żeby to zostawić i jechać do Hamburga – opowiadał otwarcie Marek.
I gdy jednych w takiej sytuacji może uratować tylko terapia, tutaj wystarczyła Gessler. Małżeństwo wysłała na romantyczną kolację. Zwierzali się, że ostatnio byli gdzieś tylko we dwoje krótko po ślubie – 15 lat wcześniej. W pakiecie produkcja zaoferowała Sabinie prawdziwą metamorfozę, a ekipa programu zrobiła jej profesjonalny makijaż. Mąż, widząc efekty, zaniemówił. Przy świecach przyznali, że rzeczywiście zaniedbali swoje małżeństwo. Po wszystkim "znów zaczęło coś iskrzyć".
Kolacja we dwoje miała być też remedium na problemy Kasi i Sławka, którzy prowadzili bez sukcesów restaurację w Beskidzie Żywieckim. To jeden z tych najbardziej pamiętnych odcinków.
Ona miała 27 lat, on 32. Młode małżeństwo, a zachowywali się jak emeryci. – Myślę, że dla wszystkich to jest szok. Wyglądacie jak starzy ludzie. Macie stare życie, niefajne, nieciekawe i robicie wszystko, żeby je jeszcze bardziej spie…ić – mówiła wtedy Gessler. I gdy często można powiedzieć, że przesadza, to nie tym razem. W punkt trafiła z diagnozą.
Kasia i Sławek zdecydowali się opowiedzieć przy kamerach o wszystkich swoich problemach. Trudno powiedzieć, czy nie spodziewali się, jak wiele osób będzie to potem komentować. Może czara goryczy przelała się do tego stopnia, że było im wszystko jedno, co ludzie o nich powiedzą. Bo wyrzucili z siebie wszystko. Gdy ekipa "Kuchennych rewolucji" sprzątała im w lokalu, oni musieli posprzątać w swoim życiu. Oczywiście podczas… kolacji.
Wytknęli sobie wszystko. Kilkaset tysięcy widzów dowiedziało się, że Kasia "ciągle mówi nie", gdy mąż chce się przytulić, a Sławek nigdy nie mówi, że ją kocha.
Tragiczny finał rewolucji
- Rozmawiałyśmy jakiś czas temu, że pary wstydzą się często przyznawać do swoich problemów. W programie dzieje się to dość ekstremalnie – mówię w rozmowie z Monią Dreger.
- I ciekawe, czy produkcja pozwala się im wycofać, czy mogą powiedzieć, że jednak nie chcą, by to poszło w eter. Bo jeśli problemem jest to, że małżeństwo się nie dogaduje, to jeszcze nic. Ale jeśli ktoś opowiada, że ma problem z alkoholem, że w jego życiu jest przemoc domowa – to już poważna sprawa i trzeba sobie zdać sprawę, że zobaczą to nie tylko anonimowi widzowie, ale też bliscy, sąsiedzi, itd. W takiej sytuacji łatwo zaszkodzić – mówi psycholog.
Bo w "Kuchennych rewolucjach" pojawiały się też przypadki znacznie większego kalibru, którym kolacja nic by nie pomogła.
Tak było w przypadku Zbigniewa i Lilianny z Piaseczna. Ta rewolucja nigdy nie powinna się odbyć, bo problemem nie było już nawet słabe doświadczenie gastronomiczne właścicieli. Zbigniew przyznał przed kamerami: - Mam problem z alkoholem. Jestem alkoholikiem, to znaczy jestem piwoszem. "Śledztwo" Gessler ujawniło, że właściciel miał uderzyć żonę. Mężczyzna nie chciał tego potwierdzić. Tłumaczył się, że tego nie pamięta. – Byłem pijany – mówił.
Ale zamiast interweniować i wysłać parę na terapię, produkcja brnęła w historię dalej. Gessler wcieliła się w rolę psychologa i radziła właścicielowi, żeby okazywał uczucia żonie. Rady odbijały się jak groch od ściany. – Nigdy nie mówiłem, że kogoś kocham – powtarzał Zbigniew. Restauratorka dwoiła się i troiła i w końcu odmieniła lokal. I tyle. Bo po powrocie na „inspekcję” okazało się, że małżeństwo jest już w separacji.
- Miałam dosyć ciągłego biegania, awantur, tego, że wszystko robię źle – mówiła Lilianna.
Jej małżeństwo się rozpadło, ale nie było to wcale najgorsze możliwe zakończenie. Bo program nie dość, że nie pomógł, to pogorszył sytuację. Jak w przypadku "rewolucji" w życiu Moniki B. Przed wizytą Magdy Gessler stwierdziła, że "restauracja bardzo mocno namieszała w jej życiu i zmieniła jej życie na gorsze". Jej mąż również wyznał przed kamerami wprost: "Nie rozmawiamy jak mąż i żona. Rozmawiamy jak dwoje ludzi, którzy tkwią po uszy w tym samym g...". Kryzys narastał, gdy para, zachęcona udaną rewolucją Gessler, zdecydowała się na otwarcie drugiego lokalu w Kołobrzegu. Kolejny biznes przynosił jednak więcej strat niż zysków. Kobieta wpadła w depresję, aż w końcu zdecydowała się na rozpaczliwy krok. Próbowała popełnić samobójstwo.
Na początku grudnia 2015 roku Monika B. podała tabletki nasenne swoim dwóm córkom, wmawiając im, że to witaminy. Leki zmieszała z jedzeniem, a niczego nieświadome dziewczynki zjadły podany przez matkę posiłek. Chwilę później kobieta sama zażyła pigułki. Zarówno Monikę, jak i jej córki, udało się uratować.
Ogromne kontrowersje wzbudziła wizyta Magdy Gessler u Agaty i Bartka, którzy prowadzili restaurację w Bukowinie Tatrzańskiej. W programie opowiadali o rodzinnym konflikcie, kobieta zdradziła, że mąż ma problem alkoholowy. 21-letnia wtedy Agata narzekała, że Bartek nie pozwala jej nawet pić herbaty w restauracji. Miał być katharsis i koniec problemów. Bartek kupił nawet żonie korale. Po powrocie Gessler wystawiła knajpie jednak negatywną ocenę. We wrześniu 2016 roku media obiegła informacja, że Agata zmarła. Policja nie podała jednak przyczyn śmierci. Spekulowano, że po programie problemy właścicieli zaczęły się potęgować. Internauci niszczyli ich w komentarzach, mieli jeszcze więcej problemów finansowych.
Gorzkie łzy nad talerzem pierogów
Nie można odmówić Gessler tego, że potrafi pomóc. W końcu dzięki latom doświadczenia w branży wyciągnęła z dołka niejedną knajpę. W Brańsku pomogła Dorocie z pizzerii Quatro, która straciła męża i nie radziła sobie z biznesem. Patrykowi i Żanecie z Pszowa pokazała, jak można robić we dwoje świetne miejsce, do którego będą przychodzić klienci. Bolesław i Ania z Dąbrowy Górniczej nie tylko zrozumieli, że powinni bardziej dbać o swój związek, ale w końcu zdecydowali się wziąć ślub.
- Psychoterapia na ekranie może mieć też w jakiś sposób charakter misyjny? Ktoś głośno doradza innej parze przy milionowej widowni, że potrzebują pomocy – pytam.
- Owszem. Jeśli padłoby zdanie: "potrzebujecie pomocy specjalisty, zgłoście się na terapię", to to rzeczywiście jest świetną sprawą. Bo kruszy się tabu, że w Polsce wstyd przyznać się do problemów w małżeństwie. Za takim rozwiązaniem jestem jak najbardziej. Tylko się cieszyć, że ktoś głośno o tym mówi, bo w ten sposób pomaga nie tylko tej jednej parze, ale tym, którzy siedzą przed telewizorami – mówi psycholog.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.