To właśnie tu po 9 godzinach oczekiwania na pomoc lekarską 39-letni Krzysztof S. skonał na izbie przyjęć. Mężczyzna mógł mieć zator żyły w nodze, ale wszedł do szpitala o własnych siłach. Słabł z godziny na godzinę, a z jego opuchniętej kończyny sączyła się krew i płyny. Regularnie miała odwiedzać go jedynie sprzątaczka, aby wycierać zabrudzoną podłogę. Kiedy wreszcie zajęli się nim lekarze, jego stan był krytyczny. Zmarł wieczorem.
Umierał 10 kroków od dyżurki
Od tragedii minęły 4 dni i teraz w szpitalu zapadła kłopotliwa cisza. Tylko jedną osobę udało nam się przekonać do rozmowy. Ukradkiem. Kiedy inni nie patrzą.
- Byłam wtedy na porannym dyżurze, nie znam okoliczności śmierci, ale ten człowiek z pewnością mógł być uratowany. Proszę się rozejrzeć, do gabinetów lekarzy jest 10 kroków. Poczekalnia izby przyjęć liczy 20 miejsc. Ja naprawdę nie wiem, jak można nie zauważyć umierającego pacjenta - mówi jedna z pracownic szpitala miejskiego w Sosnowcu.
Pokazuje miejsce, w którym na wózku czekał pacjent. To wąski korytarz pomiędzy gabinetami a dyżurką. Przechodzi tędy każdy lekarz i pielęgniarka, którzy dyżurują w izbie. Zazwyczaj nie ma też tłoku, bo izba obsługuje tylko nagłe przypadki. Pacjenci "przychodzący z ulicy" obsługiwani są w rejestracji, a potem trafiają do kolejek przy poradniach specjalistycznych.
Jakim cudem pacjent zmarł na korytarzu, nie otrzymując profesjonalnej pomocy? - To po prostu niemożliwe - wzdycha rozmówczyni i milknie.
Zmowa milczenia
W piątek Dariusz Skłodowski, prezes spółki Sosnowiecki Szpital Miejski zorganizował specjalne spotkanie z personelem. Miały paść na nim ostre słowa, aby każdy, kto ma dyżur, faktycznie interesował się stanem pacjentów. Z pierwszych ustaleń postępowania prowadzonego przez szpital ma wynikać, że feralnego dnia obsada izby przyjęć była w komplecie. Nie wiadomo, w jakim stanie byli pracujący w izbie lekarze. Niektórzy dorabiają w innych placówkach i mogli być przemęczeni.
Prezes Skłodowski nie chciał z nami rozmawiać. - Sprawę wyjaśnia prokuratura. Ja teraz muszę już skupiać się na bieżących sprawach - ucina rozmowę i zamyka się w gabinecie.
Trudno uwierzyć. Ten szpital ma dyplom przyjaznego pacjentom
Pacjenci szpitala w Sosnowcu są oburzeni. W poczekalni kilka osób czytało już doniesienia mediów o tragicznej śmierci. - Nie mam słów dla takiego lekceważenia ludzkiego życia. Za co płacimy składki zdrowotne!? Aby na końcu umrzeć w szpitalu, bez pomocy? - denerwuje się pacjentka z ginekologii.
- Tu zawsze tak traktowano pacjentów. Żeby lekarz poświęcił komuś czas, trzeba umawiać się na prywatne wizyty. Dopiero gdy jest się pacjentem od konkretnego doktora, można liczyć na dobrą opiekę - dodaje.
Sosnowiecki Szpital Miejski ma certyfikat "Szpital przyjazny pacjentom i rodzinie". Informację wywieszono nawet na kilku tablicach informacyjnych dla pacjentów. Szpital współpracuje i jest doposażony przez z Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy (kolejna tablica).
Na pewno placówka nie należy do biednych i niedoinwestowanych. Zaledwie jesienią 2018 roku otwarto tu nowy blok operacyjny. Inwestycja kosztowała ponad 45 mln zł. Poprzedni prezes szpitala informował, że mimo podwyżki pensji w szpitalu brakuje lekarzy i pielęgniarek. Zaoferował lekarzom 80 zł wynagrodzenia za godzinę dyżuru.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.