Zamordowany Andrzej B. pracował jako elektrotechnik, na co dzień mieszkał w Sędziszowie Małopolskim nieopodal Rzeszowa. 40-latek wychowywał synka, był żonaty. W rozmowie z "Faktem" sąsiedzi wspominają go jako miłego i spokojnego człowieka, który miał mnóstwo pasji.
Do tragicznych wydarzeń na Podkarpaciu doszło 30 listopada, w andrzejki. W lesie w Boreczku, jak pisze "Fakt", przypadkowi przechodnie zobaczyli zwęglone zwłoki. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, nie mieli wątpliwości, że doszło do zabójstwa.
Co właściwie wydarzyło się 30 listopada? Zamordowany 40-latek prawdopodobnie tylko na chwilę poszedł odwiedzić Sławomira Z. Między mężczyznami doszło wówczas do kłótni, której finał był tragiczny. Morderca nie miał litości dla swojej ofiary. Po zabójstwie Andrzeja planował uciec z kraju.
Odebrał życie niewinnemu człowiekowi. Spowodował wielkie cierpienie dla jego bliskich, którzy nigdy się z tym nie pogodzą. A najbardziej, żal synka, bo tata był dla niego całym światem - mówią "Faktowi" poruszeni dramatem mieszkańcy.
Śledczy ustalili, że związek z tą sprawą mają również dwaj znajomi Sławomira Z. Obaj usłyszeli zarzuty nieudzielenia pomocy. Mordercy Andrzeja B. grozi dożywocie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.