Kilka dni temu Robert Karaś za pośrednictwem mediów społecznościowych poinformował, że podczas ubiegłorocznych zawodów na Florydzie na dystansie pięciokrotnego Ironmana wykryto u niego obecność niedozwolonych środków.
Jak tłumaczy, były to jedynie pozostałości substancji, na których zażywaniu został przyłapany wcześniej. Teraz mąż Agnieszki Włodarczyk udostępnił ekspertyzę, która ma potwierdzać jego tezę.
Czytaj więcej: Robert Karaś znów przyłapany na dopingu. Tak się wytłumaczył
Została ona przeprowadzona przez dr hab. Ewę Kłodzińską, prof. Wyższej Szkoły Inżynierii i Zdrowia w Warszawie, która jest również biegłą sądową z zakresu badań chemicznych przy SO w Warszawie. Ewa Kłodzińska była także Kierownikiem Zakładu Chemii Analitycznej i Analiz Instrumentalnych w Instytucie Sportu - Państwowym Instytucie Badawczym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zarzucano Robertowi Karasiowi kłamstwo. Opublikował ekspertyzę jako dowód
W związku z tym "Plejada" skontaktowała się z osobą z otoczenia Roberta Karasia i poprosiła o komentarz.
Robertowi zarzuca się, że kłamie, że to jest niemożliwe, żeby substancje, które znaleziono, były pozostałościami tego, co już wykryto w Brazylii, z czego wcześniej się tłumaczył. Robert nie może się sam bronić, bo nie ma ani fachowej wiedzy, ani nie jest wiarygodny, bo jest sędzią w swojej sprawie - zaczęła osoba z teamu sportowca.
- Natomiast znalazł jedną z lepszych ekspertek w kraju, która od 20 lat zajmuje się dokładnie tego typu badaniami. Jest chemiczką, biegłym sądowym, pracowała w Instytucie Sportu, ma ponad 20 lat doświadczenia, wydała krótką, ale oficjalną ekspertyzę, która jednoznacznie wskazuje dwie rzeczy - dodała.
Czytaj także: "Totalna głupota". Nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Karaś
Po pierwsze to, że substancje, które Robert Karaś nadal ma w swoim organizmie, mogą się utrzymywać przez wiele, wiele miesięcy, a nie 30 dni, jak niektórzy wskazują.
A druga, też istotna, że z punktu widzenia naukowego substancje, które wykryto w jego organizmie, przyjmowanie ich przed startem w triatlonie mogłoby wręcz utrudnić start, bo stosuje się je w sportach siłowych, sprzyjają wzrostowi masy mięśniowej i każdy dodatkowy kilogram na trasie jest utrudnieniem - powiedział rozmówca portalu.
Na jakiej podstawie została wydana ekspertyza?
Osoba z otoczenia sportowca w rozmowie z "Plejadą" wyznała, że opinia została wydana na podstawie dostarczonych dokumentów sprawy, wyników badań laboratoryjnych, które Robert Karaś otrzymał po starcie w USA i zeznań świadków.
To jest ekspertyza z pieczątką biegłej sądowej, czyli to jest procedura oficjalna. Istnieje też dokumentacja z innymi przypadkami triathlonistów, u których nawet po kilku latach wychodziły wyniki dodatnie na obecność substancji zakazanych - przekazała osoba z z teamu sportowca.
- To oczywiście nie ma wpływu na werdykt komisji, bo to nie zmienia faktu, że niedozwolona substancja jest w organizmie, za to jest sankcja, koniec dyskusji. Jednak co innego ponieść konsekwencje za czyn, za jeden błąd, który już został popełniony, a co innego, znosić zarzuty o kłamaniu opinii publicznej - dodała.
Bliski współpracownik Roberta Karasia podkreśla, że dla sportowca najbardziej dotkliwe nie są opinie ekspertów, ale strata zaufania ze strony fanów i opinii publicznej, która oskarża go o nieuczciwość.
To są zbyt poważne sprawy. Robert rozumie krytykę, ale nie kłamie, przedstawia sprawę tak, jak miała miejsce. Dla konsekwencji formalnych to nie ma żadnego znaczenia, ale dla niego ma znaczenie, żeby jego fani nie myśleli, że ich okłamał, mówiąc, że to są pozostałości substancji, które miał w swoim organizmie wcześniej - powiedział rozmówca "Plejady".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.