Lekkoatletyczne mistrzostwa Europy są jedną z najważniejszych imprez sezonu. Reprezentacja Polski radzi sobie podczas niej bardzo dobrze. Biało-Czerwoni mają na koncie już siedem medali - dwa złote, trzy srebrne i dwa brązowe. W efekcie daje im tu drugie miejsce w klasyfikacji medalowej po czterech dniach zmagań.
Możesz przeczytać także: Nie żyje młody piłkarz. Nie doczekał się przeszczepu szpiku kostnego
Choć impreza cieszy się dużą popularnością wśród kibiców, a stadion w Monachium licznie wypełnia się widzami, nie brakuje głosów krytyki wokół mistrzów. Jej powodem są pieniądze. A konkretnie ich brak.
Lekkoatleci walczą bowiem o chwałę i medale, ale dla najlepszych nie przewidziano żadnych premii pieniężnych. W rozmowie ze szwedzkim dziennikiem "Aftonbladet" krytycznie na ten temat wypowiedział się Daniel Wessfeldt, agent znakomitego tyczkarza, Armanda Duplantisa.
Możesz przeczytać także: Jest chętny na walkę ze Szpilką. Może zastąpić Załęckiego
W Eugene na trybunach zasiadało 10 tysięcy osób natomiast w Monachium wieczorami jest ich trzy razy tyle, a we wtorek było nawet 50 tysięcy. Europejskie Stowarzyszenie Lekkoatletyczne zarabia więc na biletach i prawach do transmisji, jednak nigdy nie było woli, aby nagradzać finansowo zawodników. To nie w porządku w stosunku do sportowców, którzy tworzą tam show - przyznał.
Przypomnijmy, że kilkanaście dni temu, w Eugene, zakończyły się lekkoatletyczne mistrzostwa świata. Tam Armand Duplantis sięgnął po złoty medal i ustanowił rekord świata w skoku o tyczce. Otrzymał za to odpowiednio 70 tysięcy dolarów (za złoto) i 100 tysięcy dolarów (za rekord). W Monachium nie zarobi ani grosza.
Duplantis w tym roku skończy dopiero 23 lata. Szwed już od trzech lat zachwyca publiczność. Finał skoku o tyczce na mistrzostwach Europy odbędzie się w sobotę 20 sierpnia.
Możesz przeczytać także: Jest chętny na pozyskanie Cristiano Ronaldo. Czasu jest coraz mniej
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.