Miało być osiem konkursów, zostały dwa, oba na skoczni im. Adama Małysza w Wiśle. Inne kraje, z powodu pandemii koronawirusa, wycofały się z organizacji Letniego Grand Prix w skokach.
Polacy podjęli wyzwanie, ale z obsady zawodów - poza gospodarzami - nie do końca mogą być zadowoleni. Do naszej kraju nie przylecieli najwięksi rywale Kubackiego czy Stocha, a więc Japończyk Ryoyu Kobayashi, Niemiec Karl Geiger, Norweg Robert Johansson czy Austriak Stefan Kraft.
Czytaj także: tego jeszcze nie było. Kamil Stoch niczym rolnik
Skoro nie przyjechali, to jednak ich strata. Najlepsi Polacy przed swoją publicznością oczywiście wystartowali i pokazali się ze znakomitej strony. Wygrał Dawid Kubacki. Triumfator poprzedniej edycji Turnieju Czterech Skoczni prowadził już na półmetku. Wtedy jako jedyny poradził sobie z trudnymi warunkami (wiatr w plecy).
W finale jego pozycję zaatakował Kamil Stoch. Trzykrotny mistrz olimpijski na półmetku był dopiero szósty. W drugiej serii skoczył jednak aż 136 metrów. Wyprzedzał kolejnych rywali, ale Kubacki nie pozwolił odebrać sobie zwycięstwa. 128 metrów w finale załatwiło sprawę. Najniższy stopień podium zajął Piotr Żyła.
Pod skocznią konkurs oglądało 999 fanów. Miało być ich o połowę mniej. Jednakże w czwartek powiat cieszyński, w której leży Wisła, ze strefy żółtej trafił do strefy zielonej na mapie Ministerstwa Zdrowia i organizatorzy mogli wpuścić więcej spragnionych skoków fanów.
W niedzielę drugi i ostatni letni konkurs w skokach, także w Wiśle. Początek o 17:30. W tym roku nie jest prowadzona klasyfikacja Letniego Grand Prix. Zawody w Polsce dla Światowej Federacji są jednak ważne. To generalny sprawdzian przed zimą i Pucharem Świata, który przez pandemię, mocno się zmieni. Na pewno obowiązywać będzie reżim sanitarny, który mamy już w Wiśle - mniej kibiców pod skocznią, zawodnicy poza momentem skoku chodzą w maseczkach tak jak trenerzy i inne osoby z obsługi konkursów.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.