Marina Bassols nie notuje jak na razie dużych sukcesów na światowych kortach. W finale turnieju rangi WTA wystąpiła tylko raz - w Montevideo. W parze z Caroliną Alves przegrała jednak z Iriną Barą i Jekateriną Gorgodze.
Lepiej radzi sobie w turniejach ITF. Pierwsze zwycięstwo wywalczyła w lutym 2018 roku, kiedy w Manacor wygrała po finale z Martą Paiginą. W tym sezonie natomiast była górą w Madrycie i Palma del Rio. Ma siedem tytułów w singlu i drugie tyle w deblu.
Czytaj także: Wielka gwiazda wróci do Legii? Są nowe informacje
Ostatnio Hiszpanka przystąpiła do kwalifikacji turnieju w Budapeszcie. W pierwszej rundzie przyszło jej zmierzyć się z Białorusinką Juliją Hatouką. Obie sklasyfikowane są w na początku trzeciej setki rankingu WTA.
Co za powrót! Dokonała nieprawdopodobnej rzeczy
Zdecydowanie lepiej w mecz weszła Białorusinka. Wygrała pierwszego seta 6:0, a w drugim prowadziła już 5:0 i 30-0. Oznacza to, że była zaledwie dwa punkty od triumfu w maksymalnych rozmiarach.
Czytaj także: Rafael Nadal wydał w Polsce miliony. Oto co kupił
W tym momencie losy meczu zaczęły się odwracać. Bassola ruszyła w pogoń za rywalką i... wygrała siedem kolejnych gemów z rzędu, doprowadzając przy okazji do trzeciego seta. W nim znów była górą i zwyciężyła w nieprawdopodobnych okolicznościach.
Nie można się poddawać. Prawda jest taka, że nie myślałam o powrocie, walczyłam o każdy punkt i czułam się nieźle. Kiedy wygrałam, nie mogłam w to uwierzyć - mówiła Bassols, cytowana przez portal sport.pl.
Czytaj także: Potężny nokaut! Jedno kopnięcie i po wszystkim [WIDEO]
Dziennik "Marca" nazwał jej powrót "marsjańską remontadą". W finale kwalifikacji Bassola przegrała z Fanny Stollar, ale dostała się do turnieju głównego jako "szczęśliwa przegrana". W pierwszej rundzie ograła ją Bernarda Pera.