W listopadzie Joakim Aune pojechał do Chin, aby trenować chińską drużynę narodową w skokach narciarskich. Ofertę dostał miesiąc wcześniej, a Chińczykom mocno zależało, aby Aune dołączył do sztabu reprezentacji.
Czytaj także: Legenda wrestlingu walczy o życie. Trzy zawały serca
Byłem tam około trzech miesięcy, a czułem jakby to były trzy, cztery, czy nawet pięć lat. Ale to prawdopodobnie dlatego, że pracowaliśmy tak ciężko i tak długo. Bywały dni, gdy stałem przez dziesięć godzin na skoczni - z grypą i przy temperaturze minus 25 stopni. A potem wróciłem do hotelu i przez całą noc szyłem kombinezony - zdradził w wywiadzie z portalem tv2.no.
W rozmowie z norweskimi mediami były skoczek szerzej opowiedział o kulisach współpracy z Chińczykami. Już na wstępie zaznaczył jednak, że są historie, którymi nigdy się nie podzieli.
Przywódcy w tym kraju są tak szanowani, że jak ktoś się im sprzeciwi... to nie wiem, co się z nimi dzieje. Mogą kontrolować cię w sposób, który jest nie z tego świata w stosunku do naszych przyzwyczajeń w Norwegii - przyznał.
Inwigilacja i śledzenie jego każdego kroku, to coś, co odczuł najmocniej.
Wiem, że telefon był monitorowany i wiem, że obserwowali wszystko, co robiliśmy, ale trudno mi powiedzieć w jakim stopniu. Ukrywają to i robią to w sposób, który sprawia, że nie zauważamy tego tak dobrze. Inni trenerzy z zagranicy powiedzieli mi, że trzeba założyć, że telefon jest na podsłuchu i że jesteś cały czas obserwowany - wyjawił.
Aune zwrócił również na zupełnie inną kulturę pracy w Chinach. Praca po 15 godzin dziennie, ogromna presja, a w konsekwencji wielki wysiłek nie tylko fizyczny, ale i psychiczny.
Po zakończeniu igrzysk olimpijskich były norweski skoczek otrzymał propozycję kontynuowania pracy w Chinach. Postanowił jednak ją odrzucić.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.