Do zdarzenia doszło na torze Mid-Ohio Sports Car Course w amerykańskim Lexington. W ten weekend odbywa się tam rywalizacja w serii IndyCar.
Podczas treningu doszło do fatalnie wyglądającego wypadku. Na zakręcie czwartym z toru wypadł Simon Pagenaud. Jego bolid przekoziołkował aż dziewięć razy, zanim zatrzymał się na barierkach.
Pojawiły się obawy, czy kierowca jest cały. Na miejsce szybko dotarły służby ratunkowe. Gdy opuścił bolid, siedział przez chwilę, aby złapać oddech, a po chwili o własnych siłach ruszył w kierunku boksów. Pozdrawiał przy tym publiczność.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj także: "Żałosna kreatura". Mocne słowa Najmana o rywalu
Początkowo był optymistą. Liczył, że uda się mu przystąpić do sobotnich kwalifikacji. Zespół medyczny nie zezwolił mu jednak na to, aby zasiadł za kierownicą. Kolejne badania miał przejść w niedzielę rano amerykańskiego czasu.
Miał fatalny wypadek. Jego słowa zaskakują
Pagenaud zaskoczył swoją wypowiedzią. Przyznał, że jego pierwszą myślą było: "o, cholera, to będzie bolało". Był przekonany, że w jego bolidzie doszło do awarii.
Na pewno coś się zepsuło. Nie mogłem zwolnić. Mimo to próbowałem pokonać zakręt. Wiem, że żwir jest zabójczy. (...) To była tylko próba ratowania się. Cieszę się, że nie przebiłem ściany z opon i że mamy system aeroscreen - wyjaśnił w rozmowie z the-race.com.
Zespół Pagenauda znalazł za niego zastępstwo. Gdyby nie mógł przystąpić do wyścigu (startowałby z końca stawki), pojechałby za niego Helio Castroneves. Odnotujmy, że Pagenaud ściga się już od ponad 20 lat. Jego największy sukces to triumf w Indy500 w 2019 roku.