Do turnieju głównego tegorocznego Wimbledonu awansowało aż pięć reprezentantek Polski. Rakietą numer jeden nie tylko polskiego, ale i światowego tenisa jest Iga Świątek. Chociaż częściowo dotrzymać jej kroku próbują Magda Linette, Magdalena Fręch, Katarzyna Kawa, a także Maja Chwalińska.
- Zawsze marzyłam o wygraniu wielkiego szlema i rozgrywaniu najważniejszych turniejów regularnie - opowiada Maja Chwalińska w rozmowie z Polsatem Sport, którą przeprowadził Tomasz Lorek.
21-letnia Chwalińska jak dotąd zwyciężała tylko w turniejach rangi ITF. W poniedziałek po raz pierwszy wygrała mecz w turnieju wielkoszlemowym. Młoda tenisistka pokonała 6:0, 7:5 Katerinę Siniakovą z Czech. Przed kolejnym wyzwaniem stanie w środę w meczu z Alison Riske ze Stanów Zjednoczonych. Poprzeczka idzie w górę, ale Chwalińska nie zamierza zatrzymywać się w Wimbledonie.
- Niezależnie od tego, na jaką przeciwniczkę trafię na tym etapie, będzie to wymagający mecz, natomiast wyjdę na kort i zostawię na nim całe serce. Celem będzie zwycięstwo - opowiada Chwalińska.
Tomasz Lorek postanowił zapytać nieśmiało o naturę młodej zawodniczki: "często tenisistki mówią, że kiedy jest wielki szlem, to magazynują energię i nie włóczą się po mieście, a czy Maja Chwalińska pozwoli sobie na jakieś szaleństwo?"
Maja Chwalińska i szaleństwo... To było śmieszne - odpowiedziała tenisistka z rozbrajającym uśmiechem. - U mnie turniej jest takim wydatkiem energetycznym, że między meczami leżę na łóżku w hotelu i oglądam jakieś głupoty, żeby po prostu zresetować się po całym dniu. Raczej odpoczywam i preferuję czasami nawet odmóżdżające rzeczy.