Nie ma znaczenia, czy jesteś nowicjuszem, czy doświadczonym żeglarzem. Ocean ma sposób, aby upokorzyć każdego. Choroba morska jest zdecydowanie najczęstszą przyczyną wizyty w ośrodku medycznym na statku - przyznała w rozmowie z "Daily Mail".
Przyznaje, że nagłe wypadki nie są codziennością, ale nie są też rzadkością. Brała udział w rejsach, w których ktoś umierał i jeśli statek był daleko od brzegu, to ciało trafiało do kostnicy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po dotarciu na ląd podejmowane są działania mające na celu sprowadzenie zmarłego do jego ojczyzny, ale tak aby wszystko odbyło się z poszanowaniem godności - wyjaśnia.
Przyznaje, że najgorzej podczas rejsów było w czasach, gdy na świecie wszyscy bali się koronawirusa. Lauren nazwała to "koszmarem".
Izolacja, strach i niepewność wisiały w powietrzu tak ciężko jak mgła oceanu. To nie było przerażające – to był rodzaj okropności, który pozostawia ślad, taki, który nosisz w sobie długo po tym, jak morze się uspokoi - opisała dosadnie.
Zapytana o związki na statku, ujawniła brutalną prawdę. - Relacje między członkami załogi są tak powszechne jak zachody słońca na morzu - naturalny produkt uboczny ciasnoty i długich kontraktów. Ale pod powierzchnią kryje się bardziej chaotyczna prawda - przyznała.
Twierdzi, że dochowywanie wierności partnerowi, który został na lądzie, to raczej wyjątek niż reguła. Jest jednak jedna zasada, której wszyscy starają się trzymać: nie może być żadnych relacji pomiędzy przełożonym a podwładnymi.
Pomimo lat spędzonych na statkach, wciąż ją bardzo irytuje jedna rzecz. To niestosowne komentarze pasażerów. - Niestety, dziwne, niestosowne komentarze mężczyzn są częścią tej pracy - dodała.
Przyznała jednak, że opanowała już sztukę odpowiedzi - tak, żeby była "pełna szacunku, ale na tyle silna, żeby wszystko było jasne, gdzie jest granica".
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.