Ben Schlappig to bloger podróżnik często opisujący swoje wojaże. Tym razem mężczyzna wziął na tapet temat noclegów kabinowych w terminalach lotniczych, umożliwiających szybką regenerację bez konieczności opuszczania lotniska.
Taka forma wydaje się szczególnie atrakcyjna podczas przesiadek, gdzie podróżujący nie muszą szukać hotelu blisko lotniska i mogą szybko wypocząć przed kolejną podróżą.
Choć wydawać się to może sporym ułatwieniem dla pasażerów, bloger nie ocenia tego typu usług zbyt wysoko. Okazuje się, że doświadczenie jakim była dla niego noc spędzona w ciasnej kabinie było mocno traumatyczne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W swoim wpisie Ben Schlappig zwraca uwagę na nienaganną czystość wynajętej kapsuły. W wersji premium kosztuje ona na lotnisku w Tokyo 80 dolarów. Bliskie azjatyckim standardom w jego ocenie pozostaje też posłanie.
Czytaj także: O krok od tragedii na włoskim lotnisku. Polak mówi, co widział. "Wszędzie panował chaos"
Twardy materac, jak zaznacza bloger bardziej przypomina mate do jogi niż mięciutkie łóżko. Problemem w jego opinii są także niezamykane kabiny, w których jest sporo szczelin.
Jak łatwo się domyślić, takie rozwiązania generują przenoszenie dźwięków i mimo, iż użytkownicy kapsuł zachowują ciszę, trudno uniknąć charakterystycznych podczas snu odgłosów.
Było zupełnie cicho… poza symfonią chrapania i... pierdzenia. Kabiny nie są zamknięte – jest trochę zasłony, ale są szczeliny na górze i na dole, więc naprawdę wszystko słychać i czuć większość rzeczy, od wzdęć po brudne skarpetki - podsumowuje w przytoczonym przez "Fakt" wpisie bloger.