Dla najbardziej zagorzałych kibiców możliwość obserwacji swojej reprezentacji czy ulubionego klubu w trakcie prestiżowych rozgrywek to wydarzenie z gatunku tych najważniejszych rzeczy w życiu. Nic dziwnego, że wielu z nich, gdy nadarzy się okazja, nie brakuje determinacji, by ruszyć za swoją ekipą. Aby osiągnąć cel, potrafią np.: zapożyczyć się, wziąć długi urlop, a nawet rzucić pracę. Wszystko po to, by w ważnej chwili być blisko ulubieńców. Gdy imprezy takie, jak piłkarskie mistrzostwa świata dobiegają końca, w pamięci pozostaje nie tylko to, co ma bezpośredni związek z zażartym bojem na sportowych arenach, ale także wiele historii wokółboiskowych, zapisywanych właśnie przez najbardziej zagorzałych i pozytywnie zakręconych kibiców.
Podróże zwykłe i niezwykłe
Czym jest poświęcenie dla swojej reprezentacji, wie z pewnością Hubert Wirth. 70-letni mężczyzna pochodzi z Niemiec i przy okazji ostatnich mistrzostw świata rozgrywanych w Rosji zdecydował się podążać za ekipą naszego zachodniego sąsiada w niecodzienny sposób. Wirth, który na co dzień mieszka w Pforzheim w pobliżu Stuttgartu, zamiast wybrać np. samolot, uruchomił swój traktor i jak gdyby nic ruszył na podbój Moskwy.
Niemiec nie podróżował sam. Towarzyszył mu... pies Hexe. W podróż wiodąca przez Polskę i Białoruś udał się oczywiście z odpowiednim wyprzedzeniem. Dystans, jaki miał do pokonania, to ponad 2 tys. km. Tymczasem jego stara, turkocząca maszyna z powiewającą flagą Niemiec, rozwijała prędkość zaledwie ok. 20 km/h.
Mężczyzna całą "wyprawę" zorganizował w taki sposób, by zdążyć na pierwszy mecz reprezentacji Niemiec z Meksykiem – jak się później okazało niezbyt dla jego drużyny udany, bo przegrany 0:1. Podobną katastrofą skończyła się ostatecznie dla Niemiec cała impreza. Na szczęście najbardziej fanatyczni kibice nie są zbyt pamiętliwi. Poza tym podróż pana Huberta na mistrzostwa była, jak sam przyznał, czymś więcej niż tylko drogą na mecz.
Na szczęście pan Hubert nie będzie musiał pewnie długo czekać na moment, gdy jego drużyna znów zakwalifikuje się na ważną imprezę. Nie wszyscy mogą liczyć na to samo. Fabio Villavicencio pochodzi z Peru, ale mieszka w Naples na Florydzie. Ten rok był dla niego wyjątkowy, bo reprezentacja Peru wystąpiła na mundialu pierwszy raz od 36 lat. Takiej okazji nie wolno było mu przegapić. Nie bacząc na koszty, kupił bilety lotnicze dla siebie i swojej rodziny, a potem wyruszył w podróż życia.
Podobnie, jak w przypadku reprezentacji Niemiec, tak i dla Peru przygoda na mundialu skończyła się bardzo szybko, bo już na fazie grupowej. Ale jak potem stwierdził Villavicencio, choć nadzieje były olbrzymie, nie przeżył zawodu, a wyjazd do Rosji nazwał przygodą jedyną w swoim rodzaju. Jego radość była tym większa, że mógł to doświadczenie dzielić z najbliższymi. A porażka Peru? Fabio dał do zrozumienia, że w trakcie planowania wyjazdu nie było miejsca na kalkulację dotyczącą szans na kolejne awanse swojej ekipy – z ulubioną reprezentacją jest się bowiem i na dobre, i na złe.
Na mundial i z mundialu przez cały świat
Szaleńczą i bardzo długą drogę na mistrzostwa świata wybrał też pewien kibic z Anglii. Mężczyzna postanowił ruszyć za swoją reprezentacją... pieszo. David Mills przyznał, że wędrówka z Wielkiej Brytanii na mundial w Rosji została zaplanowana jako jeden z etapów pieszej wyprawy dookoła świata. Mężczyzna wiedział, na co się pisze. Ale pokonanie świata wszerz i wzdłuż na własnych nogach nie jest mu straszne. Zaprawiony w boju Mills jest bowiem byłym wojskowym. Jak przyznał, podróż stała się dla niego okazją do poznania nowych ludzi i nowych miejsc (idąc do Rosji, zahaczył dodatkowo m.in. o Bośnię i Hercegowinę, Serbię czy Ukrainę)
, ale również okazją do niesienia pomocy innym.
W trakcie wyprawy Mills zbiera środki na organizację charytatywną. W przeciwieństwie do dwóch wcześniej wymienionych podróżników, którzy z poświęceniem podążali za swoimi drużynami, jego przygoda w Rosji wydłużyła się ze względu na bardzo dobre wyniki osiągane przez jego drużynę.
Gdy chodzi o kibiców Anglii, dużym poświęceniem oraz zamiłowaniem do podróżowania wykazał się też Ash Mason. W czasie trwających mistrzostw, ganiając za ulubionym zespołem, pokonał on aż 27 tys. km. Jak to możliwe? Mężczyzna, który jeździ za swoją reprezentacją na każde mistrzostwa, począwszy od mundialu w Niemczech w 2006 r., nie mógł w trakcie tegorocznej imprezy wziąć wolnego w pracy. To dlatego zdecydował, że po niemal każdym meczu Anglików będzie wracać do Wielkiej Brytanii.
Mason pojechał do Rosji na wygrany przez Anglików mecz z Tunezją, po którym wrócił do domu. Ale podczas spotkania z Panamą znów był w Rosji. Po kolejnych dwóch meczach znów powrócił do domu, by za chwilę świętować kolejne zwycięstwa wraz ze swoją reprezentacją. Jak tłumaczy, mistrzostwa świata są dla niego okazją do poznawania ludzi, a także miast, w których nigdy nie był i do których prawdopodobnie nigdy by nie dotarł, gdyby nie sportowa impreza. Wyjazd do Rosji, a w jego wypadku właściwie cały szereg wyjazdów, jakie odbył w ostatnich tygodniach, kosztowały go mnóstwo czasu i pieniędzy. Ale jak twierdzi, nie żałuje niczego. Rezygnacja z wyjazdu na tak ważne finały, nigdy nie wchodziła w grę.
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie
Ale dla niektórych podróż na mundial okazała się szlakiem znacznie bardziej wyboistym, bo naznaczonym pechem. Tak było w przypadku pana Douglasa Moretona z Bristolu. Wyjazd do Rosji na mistrzostwa był jednym z jego wielkich marzeń. Kiedy dotarł do celu, gdzie cierpliwie oczekiwał na pierwsze zawody, okazało się, że bilety upoważniające go do wejścia na stadion pozostały w szufladzie w domu. Wkrótce na jego drodze stanął jednak Dan Howells z sieci telewizyjnej ITV. Poruszony historią Brytyjczyka dziennikarz zaangażował się w działania, które miały doprowadzić do tego, że Douglas obejrzy mecz ulubionej drużyny "na żywo". Dzięki nagłośnieniu całej sprawy i trwającym do ostatniej chwili poszukiwaniom, w ostatniej chwili udało się znaleźć bilet na mecz, który reprezentacja Anglii rozegrała na stadionie w Niżnym Nowogrodzie.
Niestety, pech chciał, że gdy znalazła się wejściówka, pojawił się problem z odnalezieniem pana Douglasa, który w ostatniej chwili prawdopodobnie zwątpił w sukces. Powyższa historia sprawiła, że o mężczyźnie zrobiło się głośno na świecie. W ostatnich dniach znów mówi się o nim dużo. Wszystko przez to, że rodzina utraciła kontakt z przebywającym w Rosji krewnym. Pozostaje mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy i pan Douglas szczęśliwie zakończy podróż, w trakcie której poznał wielu dobrych i pomocnych ludzi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl