Śląsk. Dramatyczna sytuacja polskiej służby zdrowia. Brakuje lekarzy, pielęgniarek i... miejsc w szpitalach.
Pełne ręce roboty mają również dyspozytorzy w pogotowiu. Przyjmująca zgłoszenia w jednym z oddziałów ratownictwa w Gliwicach przyznała w rozmowie z tvn24, że przed pandemią standardowo odbierała 300 zgłoszeń. Dziś jest to ponad dwa razy więcej, bo...700!
Patrząc po statystykach z zeszłego tygodnia, to w zeszłym tygodniu jeździliśmy do stu przypadków. W tej chwili jeździmy do 300-350 przypadków - powiedział w rozmowie z TVN Łukasz Pach, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Ratownicy pracują ponad siły, by jakkolwiek utrzymać system opieki zdrowotnej w ryzach. Często muszą jeździć od szpitala do szpitala, by znaleźć miejsce dla chorego pacjenta. Rekord przejechanych kilometrów padł w Tarnowskich Górach.
Nasi pacjenci jeżdżą do szpitali oddalonych o kilkadziesiąt, a nawet już o kilkaset kilometrów, od naszego miasta. Najdalsza trasa jaką pokonał zespół to 700 kilometrów - byli odsyłani od szpitala do szpitala - wyznaje jeden z ratowników z Tarnowskich Gór w woj. śląskim.
I choć telefony nie ustają, często zdarza się tak, że... zawodzi system komputerowy. Na przykład telefon od potrzebującej pomocy z Kalisza (woj. wielkopolskie) odbiera dyspozytor, który przebywa około 400 km dalej, w Białymstoku (woj. podlaskie).
Pandemia niestety coraz bardziej daje się we znaki. Przybywa chorych, a ubywa łóżek w szpitalach, karetek i przede wszystkim... rąk do pracy. Jeśli tak dalej pójdzie, to według czarnego scenariusza, będziemy świadkami załamania polskiej służby zdrowia.