To znaczy - teoretycznie można, w mrokach sypialni i spełniając małżeński obowiązek. Obowiązek zaś po to, by na świat przyszły dzieci i brońcie wszyscy święci przed jakimkolwiek innym powodem łóżkowych uciech. Też byłam zaskoczona, ale od czasów, gdy Wisłocka grzmiała, że "wszyscy jesteśmy z waginy", albo gdy "Miasteczko Twin Peaks" nagrywało się na kasety z komunii, niewiele się pod tym względem zmieniło w społecznej świadomości. To znaczy – nadal ta, która lubi seks, niekoniecznie małżeński, to puszczalska. A ten, który lubi seks, też niekoniecznie małżeński, to ogier, amant, uwodziciel. Wiadoma sprawa. Prawda?
Jak bardzo nieprawda, od czasu do czasu przypominają feministki, takie jak Marta Frej, która ostatniej niedzieli swój słynny mem z napisem "Puszczamy się, kiedy chcemy" zaniosła aż pod siedzibę Radia Maryja. I nagle okazało się, że większość komentujących nie tylko popiera, ale i trzyma kciuki - za to, żebyśmy w końcu zdali egzamin z równouprawnienia, który oblewamy od tylu lat, że aż wstyd.
O co chodzi z tym puszczaniem się? Ile to znaczy dużo? Jeśli chodzi o liczbę partnerów seksualnych, nawet badania statystyczne nie są miarodajne. Okazuje się, że ponieważ mamy tak złe mniemanie o uprawiających seks kobietach i zarazem tak dobre o oddających się dokładnie tej samej czynności mężczyznach, panie mają tendencję do podawania w nich zaniżonej liczby kochanków, a panowie tę zmienną zawyżają. Badania amerykańskie z 2007 roku mówią o około 4 partnerach seksualnych kobiet i 7 – w przypadku mężczyzn. Z badania "Seksualność Polaków 2011" wynika z kolei, że Polak ma w ciągu swojego życia średnio 4,28 partnerów seksualnych.
To dużo, czy mało? Dla kogoś, kto rozpoczął życie seksualne bardzo wcześnie i komu nieobce jest poszukiwanie wielkiej miłości na zawsze albo na jedną noc w wakacje, na pielgrzymce (jak słyszałam) czy na festiwalu muzycznym, to może mało. O opinię pytam dwudziestopięciolatkę mieszkającą w centrum Warszawy. Chwilę się zastanawia.
– Nigdy dotąd nie miałam potrzeby, żeby ich liczyć – śmieje się. – Powiedzmy, że około dwudziestu – przyznaje w końcu. Od ponad pół roku ma starszego o 12 lat partnera, o ślubie nie myśli.
– Poznałam męża w technikum – opowiada mi czterdziestodziewięcioletnia kobieta, lekarka. – Jesteśmy małżeństwem od 25 lat – dodaje. Inni partnerzy? Nigdy.
Ile to jest za dużo? Na to pytanie ostatnio postanowił odpowiedzieć portal randkowy IllicitEncounters.com. Jego użytkownicy zgodnie stwierdzili, że optymalna liczba partnerów seksualnych zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn, to dwanaście. Ci, którzy mieli ich mniej, niż 10, uważani są za osoby konserwatywne. Ale nie w Polsce. Większość kobiet, którym zadaję pytanie o liczbę partnerów, w ogóle nie chce rozmawiać na ten temat.
Magda Gessler radzi Polkom: "Seks jest fantastyczną metodą na urodę!"
– Boją się złej opinii – komentuje Marta Frej. – Kobiety chcące cieszyć się seksem, poznawać swoją seksualność, nazywa się często dzi…ami, mówi się, że się puszczają. W przypadku mężczyzn nie istnieje taka narracja – przypomina rysowniczka. Dlatego właśnie zrobiła ten sztandar. Zrobiła też inny, z napisem "Jeśli naprawdę nie da się tego pogodzić, wolę być zaspokojona, niż szanowana".
Potrzeby seksualne kobiet różnią się, a różne badania wskazują, że te różnice występują też na przykład w zależności od wieku kobiety. Poza tym nie chodzi przecież o to, że dziesięciu partnerów seksualnych to lepiej niż jeden, lecz o to, że mamy prawo sypiać i z tą jedną osobą i z dziesięcioma, i nikt nie ma prawa nas z tego powodu piętnować.
Tym bardziej trudno piętnować te z nas, które są na tyle odpowiedzialne, że korzystają z antykoncepcji, by nie sprowadzać na świat niechciane dzieci. Albo te, które cieszą się z miłości i seksu we wspaniałym związku, lecz nie czują potrzeby zawarcia związku małżeńskiego.
– Myślę, że ta zmiana musi nastąpić, może trzeba będzie trochę poczekać, ale współczesne kobiety nie cofną się w przeszłość, nie dadzą wtłoczyć się w patriarchalny, opresyjny model męskiej dominacji. Nie zechcą już być wyłącznie cichymi, potulnymi żonami mężów robiących karierę, realizujących marzenia. Nie zechcą być wiecznym drugim planem, zapleczem. Są na to zbyt dobrze wykształcone, zbyt pewne siebie i wiedzą, że mają równe prawa – mówi Marta Frej, kiedy zagaduję ją o pomysł polskiego rządu na edukację seksualną i o zmianie w sposobie postrzegania seksualności kobiet.
– W Polsce, kraju, w którym wychowywanie dzieci leży w rękach kobiet, w ich rękach leży również potencjalna zmiana – mówi z mocą feministka. – To my, wychowując dzieci, możemy kształtować nowe realia społeczne i tworzyć równościowe społeczeństwo, skuteczniej, niż jakakolwiek instytucja, program czy media – dodaje.
Na koniec "ile, to jest dużo", pytam znajomych mężczyzn. Co ciekawe, mało który chce o tym mówić od razu, a większość przyznaje, że nie pytało partnerki, ilu było przed nimi. – Myślę, że dziesięciu to jest sporo – mówi w końcu jeden, informatyk z Wrocławia. – Dwudziestu? – Strzela drugi. – Osiem – mówi pewnie prawnik z Warszawy. Inny broni stanowiska, że naprawdę nie wie. I ja też nie wiem. Bo każda z nas ma swoje własne standardy i – o ile nie robimy przy tym nikomu krzywdy – innym nic do tego.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.