W czasie gdy przeżywałam rozterki związane z hipotetyczną wizją samotnego macierzyństwa, a także niepewność, jak odnajdę się w nowej roli, na swoje szczęście (i Maleństwa w moim brzuchu) miałam już skromne doświadczenie w radzeniu sobie z życiowymi trudnościami.
Mój dramatyzm nie mógł więc trwać długo. Ostatecznie pomimo nowych (dotąd mi nieznanych) trudności, czyli rozszalałych i nieposłusznych hormonów, miałam także mądrość zdobytą na ścieżce, którą już przebyłam.
Jeśli to pierwsza książka mojego autorstwa, którą czytasz, i nigdy wcześniej nie miałyśmy przyjemności się spotkać, pozwól, że w dużym skrócie przybliżę ci swoją historię. Moi stali czytelnicy mogą spokojnie pominąć poniższy fragment. Nie zamierzam nikogo zanudzać powtarzaniem wciąż tej samej opowieści. Jeżeli jednak jeszcze się nie znamy, opowieść ta może się okazać ważna.
Gdy miałam osiemnaście lat, szaleńczo zakochałam się (z wzajemnością) w mężczyźnie o piętnaście lat starszym. Byłam przekonana, że spędzę u jego boku całe życie. Kochałam Tomka tak, jak kocha się pierwszą, gorącą miłością – bez obaw, dziko i z oddaniem.
Po trzech miesiącach znajomości wzięliśmy ślub. Przez osiem lat byliśmy niezwykle szczęśliwi i udało nam się zbudować relację opartą na bliskości i zrozumieniu. Tomek był całym moim światem i bałam się tylko jednej rzeczy: że mogłabym go stracić.
Wspólnie stworzyliśmy kampanię dla kobiet pod kontrowersyjnym tytułem Projekt Egoistka. Do dzisiaj kontynuuję jej przekaz, niosąc w świat idee miłości i świadomości. Prowadziliśmy warsztaty, pisaliśmy książki, kupiliśmy dom z ogrodem – na kredyt, który wzięliśmy w niezbyt korzystnych czasach i w szwajcarskiej walucie, co przysporzyło nam nieco zmartwień i wiele dodatkowej pracy. Zwłaszcza gdy w wyniku kryzysu gospodarczego kredyt urósł, a dom nie zwiększył swojej wartości.
Pracowaliśmy dużo i mieliśmy mnóstwo stresu, to jednak nie było w stanie zabrać nam szczęścia i radości – mieliśmy przecież także siebie, pasję i marzenia.
Niestety przemijalność zawitała i do naszego bajkowego świata, przemieniając romantyczną opowieść w poruszający melodramat. Choroba nowotworowa zabrała Tomka (po heroicznej walce) w ciągu pół roku.
Byłam załamana, ale odkryłam w sobie wielką siłę, którą może dać miłość . W pożegnalnym liście od męża przeczytałam: „Wypełniłaś swoją obecnością ostatnie lata mojego życia, ja zaś pierwsze lata twojej dorosłości. Podawaj miłość dalej”.
Płakałam, krzyczałam i się skarżyłam. W końcu jednak zaskakująco sprawnie (dla mnie samej również) podniosłam się z bezdennej rozpaczy. Zaczęłam pisać książki, medytowałam, uwalniałam ciało od napięcia. Zostałam ze złamanym sercem i dużym długiem, bez domu, firmy i pieniędzy. Jednak najgorsze było to, że sama się rozchorowałam w wyniku skumulowanego stresu i napięcia.
W tamtym czasie nawiązałam znajomość ze swoim chińskim mistrzem tao, dzięki któremu poznałam starożytną metodę uzdrawiania ciała. Mój problem zdrowotny dotyczył jelit i jajników, a dawna technika przyniosła oczekiwane rezultaty. Spędziłam niezwykły czas w Australii – w centrum, w którym mistrz uczy ludzi uzdrawiającej metody. Bardzo mi pomógł i dzisiaj dzielę się zdobytą wiedzą z czytelnikami.
Spotkałam wówczas również swojego duchowego nauczyciela, który jest urzeczywistnionym buddyjskim lamą. Dzięki niemu odkryłam sposoby na transformowanie emocji, uzdrowienie umysłu i serca. Zrozumiałam też, z jakiego powodu spotkało mnie tak wiele w tak młodym wieku (w końcu miałam zaledwie dwadzieścia siedem lat).
„Masz karmę osoby, która będzie bardzo silna” – powiedział kiedyś mój lama. Oznacza to wyboistą drogę i wiele trudnych sytuacji, dzięki którym można rozwinąć własny potencjał.
Zrozumiałam wtedy, że aby przejść przez wszystkie lekcje, będę potrzebowała cierpliwości, wytrwałości, wewnętrznej mocy, nieustępliwości, odwagi i mnóstwa miłości. W innym wypadku nie uda mi się przebyć tej ścieżki radośnie i szczęśliwie. Tak rozpoczęła się jedna z najbardziej fascynujących podróży w moim życiu – uzdrowienie siebie. Z nowymi doświadczeniami i nastawieniem rozpoczęłam życie od nowa.
Narzekanie i użalanie się nad sobą nigdy nie były w moim stylu, co na pewno pomagało mi w praktyce i rozwijaniu niezbędnych właściwości. Często powtarzałam: „Jesteś uczennicą prawdziwego jogina i wojownika Shaolin. Jakże więc mogłabyś się poddać w obliczu trudności?”. Dawało mi to siłę i motywację do zrobienia kolejnego kroku.
Od tamtej pory, gdy staję w obliczu trudności, sięgam do pokładów siły, które we mnie drzemią. Dzisiaj jestem ich świadoma.
Wracam pamięcią do wydarzeń sprzed czterech lat. Staram się nie być szczególnie sentymentalna, lecz obiektywnie spojrzeć na swoje możliwości. Skoro udało mi się przetrwać tak wiele, to dlaczego teraz miałabym sobie nie poradzić?
Lubię w takich chwilach wyjść na spacer i zaczerpnąć świeżego powietrza. Wsłuchuję się w szum drzew i śpiew ptaków. Przez chwilę skupiam uwagę na oddechu. Gdy czuję, że napięcie stopniowo ustępuje, podejmuję próbę zobaczenia sytuacji we właściwym świetle.
Pomagają mi wtedy pytania, które sobie zadaję. Rozmowa ze sobą jest przyjemną zabawą – możesz spacerować i prowadzić wewnętrzny dialog. Mój nieżyjący już Dziadek Stefan, głowa rodu Ostoja, zwykł mawiać: „Rozmowa ze sobą to wspaniała sytuacja! Możesz wreszcie posłuchać kogoś inteligentnego”.
Więcej przeczytasz w książce Dagmary Skalskiej "Żyj prawdziwie":
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.