Sprawdzamy pogodę dla Ciebie...
+18
UWAGA!
Ta strona zawiera treści przeznaczone wyłącznie dla osób dorosłych.
ZABIERZ MNIE STĄD

Najbardziej spartaczone egzekucje w dziejach

38

Przez wieki odnotowano tak wiele nieudolnie wykonanych wyroków śmierci, że aż ukuto na nie specjalny termin „botched executions” – spartaczone egzekucje. Ich wspólna cecha? Skazany bądź skazana cierpi dłużej lub bardziej niż to konieczne.

Podczas wykonywania kary śmierci przy użyciu krzesła elektrycznego często popełniano błędy, których skutki były makabryczne…
Podczas wykonywania kary śmierci przy użyciu krzesła elektrycznego często popełniano błędy, których skutki były makabryczne… (Domena publiczna)

Nikt nie mówi, że pójście na szafot powinno być łatwe i przyjemne, ale humanitaryzm wymaga, by umieranie trwało możliwie jak najkrócej oraz nie przysparzało dodatkowych cierpień. I choć wielu stwierdzi: „A co tam, należało mu się!”, niektóre przypadki nieudolnie przeprowadzonych egzekucji naprawdę przyprawiają o mdłości.

Skróć ich o głowę!

Wyrok śmierci przez dekapitację mógł być wykonywany na różne sposoby w zależności od czasów i okoliczności. Winni (lub też niesłusznie oskarżeni) tracili głowę pod toporami, w wyniku cięcia mieczem lub pod gilotyną. Nie zawsze była to jednak szybka śmierć. Wiele zależało od sprawności kata lub stanu, w jakim było używane akurat narzędzie. Pamiętacie śmierć Anny Boleyn i to, jak Henryk VIII sprowadził dla niej najlepszego kata we Francji? W ten sposób oszczędził jej po prostu dodatkowych cierpień.

W średniowiecznej Europie egzekucja za pomocą miecza zarezerwowana była dla przedstawicieli wyższych sfer. W renesansie mogli na nią „liczyć” już także gorzej urodzeni. Wprawny kat potrafił ściąć głowę skazańca za jednym zamachem, nawet gdy ten był w pozycji stojącej. Jeśli jednak mistrz ceremonii miał gorszy dzień lub po prostu nie był specem w swoim fachu, sprawy mogły potoczyć się znacznie gorzej…

W 1699 roku na karę śmierci za zabicie męża została skazana Angelique Tiquet. Paryżanka miała właśnie zostać ścięta, gdy zaczęło padać. Co się odwlecze, to nie uciecze. Po pół godziny czekania kat w końcu przystąpił do dzieła, lecz w tym momencie kobieta odwróciła głowę, by poprosić go, żeby postarał się jej nie oszpecić. Przez to mężczyzna nie trafił i przeciął jej bok szyi; potem wykonał kolejną niecelną próbę. Zabił kobietę dopiero trzecim ciosem. A to i tak jeszcze nic. Ponoć w 1626 roku trzeba było aż 29 uderzeń miecza, by śmierć poniósł hrabia de Chalais. Aż ciężko sobie wyobrazić, jak taka egzekucja musiała wyglądać.

Henryk VIII nie był może najlepszym mężem, ale przynajmniej zadbał o to, by jego druga żona, Anna Boleyn, miała szybką i bezbolesną śmierć
Henryk VIII nie był może najlepszym mężem, ale przynajmniej zadbał o to, by jego druga żona, Anna Boleyn, miała szybką i bezbolesną śmierć (Domena publiczna)

*Johnatan J. Moore w swojej książce „Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować” *opisuje przypadek kata działającego w roku 1641, który tak spartaczył swoją pracę, że ledwie uszedł z życiem. Tłum był bowiem rozwścieczony jego niekompetencją i prawie dokonał na nim samosądu. Skazaną była wówczas młoda i ponoć wyjątkowo piękna Margaretha Voglin, dzieciobójczyni bez przestępczej przeszłości, która dokonała zbrodni (jak wiele kobiet w tamtych czasach), by ratować swój honor.

Gdy przyszło co do czego, kat zamachnął się i… trafił w oparcie krzesła, jedynie kalecząc Margharetę. Ta padła na kolana, błagając, by darowano jej życie, lecz od wyroku nie było ucieczki. Tymczasem również próba numer dwa okazała się nieudana – wykończona nerwowo kobieta straciła jedynie kawałek skóry na szyi. Na nic nie zdały się jej lamenty i wściekłość tłumu. Oprawca uznał, że do trzech razy sztuka i tym razem zawołał pomocnika do trzymania skazanej. W końcu dosłownie odpiłował jej głowę i gdyby nie uciekł gawiedzi, z pewnością skończyłby marnie.

Co ma wisieć…

A co mogło pójść nie tak w przypadku egzekucji przez powieszenie? Bardzo dużo! Przede wszystkim kat mógł użyć nieodpowiedniej długości sznura. Gdy był on za krótki, śmierć nie przychodziła dostatecznie szybko, gdy za długi – skazaniec często kończył bez głowy, bo ta urywała się pod jego ciężarem (tak skończył między innymi „Czarny Jack” Ketchum, który celowo utył przed egzekucją, co jego oprawca przegapił i nie dostosował liny do wagi przestępcy).

Wcale nie tak łatwo jest kogoś powiesić, o czym boleśnie przekonało się wielu katów i skazanych.
Wcale nie tak łatwo jest kogoś powiesić, o czym boleśnie przekonało się wielu katów i skazanych. (Domena publiczna)

Zdarzało się też, że lina była na tyle długa, że skazany… dotykał stopami ziemi! O szybkiej śmierci nie było wówczas mowy. Kat i jego pomocnicy (a niekiedy i ochotnicy z tłumu) musieli uwiesić się na nogach niedoszłej ofiary, by ta w końcu się udusiła. Bywały jednak przypadki jeszcze bardziej spektakularne. Jonathan Moore opisuje taką właśnie sytuację:

Kat John Thrift spartaczył egzekucję Thomasa Reynoldsa w 1736 roku, za wcześnie odcinając go z szubienicy. Chociaż Reynolds wydawał się już martwy, nagle usiadł, gdy położono go w trumnie.

Thrift zaciągnął skazanego z powrotem na szafot, tłum jednak oszalał w wściekłości – zasada mówiąca, że nie można kogoś skazać dwa razy za to samo, jest wszak bardzo stara. Przestępcy nie powieszono więc po raz drugi, ale i tak zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.

Grzbiet spalony „jak wysmażony stek”

Choć nad udoskonalaniem pierwszych krzeseł elektrycznych pracował sam Thomas Edison, nie były one bynajmniej narzędziami idealnymi. Ofiary rażone prądem nie umierały od razu, bywało, że czynność musiano kilkakrotnie powtarzać.

Do najgorszych scen i co za tym idzie cierpień dochodziło, gdy skazaniec przed śmiercią doznawał dotkliwych poparzeń, jego cało zaczynało płonąć, a oczy wypływały z oczodołów. W takiej sytuacji można raczej mówić o strasznych torturach, których skutkiem była śmierć, nie zaś o szybkiej egzekucji wyroku.

Nieszczęśnikiem, który jako pierwszy został zgładzony w ten sposób, był William Kemmler. Na karę śmierci skazano go za rozłupanie głowy konkubinie. Mężczyznę przygotowano do „zabiegu” a następnie wprowadzono na salę, gdzie czekało nie tylko narzędzie jego śmierci, ale też grupa świadków, w tym dziennikarze. Wszyscy oni, gdy opuszczali pomieszczenie, mieli ubrania przesiąknięte smrodem spalonego ciała. Jak do tego doszło?

Gdy operator urządzenia puścił prąd o napięciu 1000 woltów prosto do głowy Kemmlera, skazaniec po prostu zaczął się smażyć. Nikt nie wiedział, ile powinna trwać pierwsza egzekucja tego typu, więc była to trochę nauka na błędach. Prąd wyłączono po 17 sekundach i wydawało się, że cel został osiągnięty. Wtedy lekarze dostrzegli, że mężczyzna wciąż oddycha. Z jego warg spływała fioletowa piana, rzęził. W końcu wydał z siebie przerażający jęk, a jego ciało zaczęło dygotać.

Nie był to jednak koniec cierpień Kemmlera. Nim znowu podłączono elektrody (trwało to około dwóch minut), mokra gąbka, która odpowiadała za przewodnictwo prądu, zdążyła wyschnąć. Z tego powodu przy ponownym włączeniu urządzenia włosy i skóra głowy skazańca zaczęły się palić. Tego było już za wiele i dla niego (wreszcie zmarł) i dla przebywających w sali ludzi – część z nich zemdlała.

Pierwszym człowiekiem zabitym na elektrycznym krześle był William Kemmler.
Pierwszym człowiekiem zabitym na elektrycznym krześle był William Kemmler. (Domena publiczna)

Jonathan J. Moore w swojej książce opisuje, jak wyglądały zwłoki po tej nad wyraz nieudanej egzekucji. Na twarzy i ramionach Kemmler miał fioletowe plamy. Jego mózg zamienił się w zwęgloną bryłę, plecy były poparzone, a mięśnie grzbietu dosłownie spalone. Patolog prowadzący sekcję porównał je do… dobrze wysmażonego steku. Można się tylko domyślać, jak bardzo skazaniec cierpiał, zanim w końcu dokonał żywota.

(Nie)łaskawy zastrzyk śmierci

Odkąd w 1982 roku wykonano pierwszą karę śmierci przez zastrzyk, w USA jest to dominująca metoda pozbawiania życia skazańców – pewnie z powodu złudnego przeświadczenia, że tutaj nic nie może pójść nie tak.

Pierwszym etapem jest podanie barbituranów, które mają uśpić winnego, by nie wiedział, co się z nim później dzieje. Potem do akcji wkracza środek zwiotczający mięśnie, który ma za zadanie szybko unieruchomić płuca i uniemożliwić oddychanie. Na koniec podaje się chlorek potasu, który zatrzymuje akcję serca w fazie rozkurczu. Tyle w teorii. Historia pokazuje, że nie zawsze było tak idealnie.

Zdarzało się, że egzekucje wykonywane w ten sposób trwały blisko dwie godziny, a kilkudziesięciominutowe dogorywanie przestępcy nie należało bynajmniej do rzadkości. Ángel Nieves Díaz, skazany za zabicie właściciela klubu ze striptizem, pół godziny po podaniu środka znieczulającego był wciąż przytomny. Druga dawka także nie pomogła, więc gdy środki mające doprowadzić do śmierci skazańca zaczęły krążyć w jego żyłach, ten przez 24 minuty konał, wykrzywiając twarz w agonii. Nim w końcu wyzionął ducha, minęła ponad godzina.

Czemu tak się stało? Personel więzienia uważał, że leki nie zadziałały odpowiednio z powodu zniszczeń wątroby u Díaza. Okazało się jednak, że z narządem wszystko było w porządku – to wkłucia zostały źle przeprowadzone. Barbiturany nie trafiły do żył, a w miękka tkankę. Na lewym i prawym ramieniu doszło do bardzo silnych poparzeń; martwa tkanka odchodziła od zdrowej.

Złe podanie zabójczej substancji nie tylko sprawiło, że zamiast rozcieńczyć się w krwioobiegu, zniszczyła ona ciało skazanego (co samo w sobie zadało mu ogromny ból), ale jeszcze spowodowało, że nie zadziałała tak, jak powinna. Gdy zatem doszło do podania środka paraliżującego mięśnie i płuca, mężczyzna był wciąż przytomny. Jak czytamy w „Powiesić, wybebeszyć, poćwiartować”:

Skazaniec był świadomy w trakcie całej procedury. (…) Opuchlizna wokół szyi świadczyła o tym, że Diaz próbował bezskutecznie łapać powietrze. (…) prawdopodobnie był całkiem przytomny i odczuwał potworny ból, gdy pankuronium (środek na zwiotczenie mięśni, przyp. Z.P.) powoli go dusiło i wyłączało funkcje jego organizmu.

Co ciekawe, „spartaczono” także wykonaną za pomocą zastrzyku śmierci egzekucję jednego z najsłynniejszych seryjnych morderców, który występował w przebraniu klauna i w ten sposób zwabiał swoje niewinne ofiary. John Wayne Gacy został stracony 10 maja 1994. Na skutek nieudolności niedoświadczonego personelu podawane substancje stężały i 10 minut trwało usuwanie powstałego w ten sposób zatoru. Szacuje się, że w latach 1890–2010 w samych tylko Stanach aż 3% egzekucji było nieudanych. Ilu jeszcze – winnych i niesłusznie oskarżonych – ludzi musiało się nacierpieć? Tego zapewne się nie dowiemy.

Zuzanna Pęksa - Absolwentka filologii polskiej, specjalność filmoznawstwo. Z uwagą wysłuchuje i spisuje, co mają do powiedzenia świadkowie historii.

Dziękujemy za Twoją ocenę!

Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Które z określeń najlepiej opisują artykuł:
Wybrane dla Ciebie
Skandaliczna interwencja w Gdańsku. "Nie jestem zwykłym psem"
"Straszna tragedia". Żegnają 14-letnią Natalię
Banan i kawałek taśmy klejącej. Kontrowersyjne dzieło sprzedane za miliony
Lewandowski nigdy nie był tak szczery. Otrzymał ważny telefon
Mieszkają w Polsce, a pracują w Niemczech. Opowiedzieli o zarobkach
Starych samochodów nie będzie można naprawić? Komisja Europejska wyjaśnia
To odróżnia Ronaldo od Messiego. Laureat Złotej Piłki wskazał szczegół
Robert Lewandowski idzie po Złotą Piłkę? Znany portal pokazał swój ranking
Białoruska propaganda straszy Polską. "Demony chcą przejąć Białoruś"
Świebodzin zdetronizowany. Nowy pomnik Jezusa będzie dużo wyższy
Pożar Biedronki. Sklep niemal doszczętnie spłonął
Groźna sytuacja na pokładzie samolotu. Ursula von der Leyen udzieliła pierwszej pomocy pasażerowi
Przejdź na
Oferty dla Ciebie
Wystąpił problem z wyświetleniem strony Kliknij tutaj, aby wyświetlić