Anglicy w Świdnicy
Od czasów króla Fryderyka II Wielkiego Świdnica stanowiła ważny punkt na militarnej mapie najpierw Prus, a następnie cesarstwa niemieckiego. Mimo likwidacji umocnień potężnej twierdzy w II poł. XIX wieku, w mieście aż do 1945 roku stacjonował zawsze silny garnizon wojskowy, oparty o stosunkowo dużą infrastrukturę złożoną z koszar i wielu budynków pomocniczych. Fakt ten umożliwiał organizowanie obozów jenieckich na terenie miasta, w których na przestrzeni XIX i XX wieku przetrzymywani byli między innymi żołnierze duńscy, serbscy, rumuńscy, włoscy, austriaccy, rosyjscy, belgijscy, francuscy oraz angielscy, i to począwszy od wojny prusko-duńskiej w 1864 roku, przez wojnę prusko-austriacką w 1866 roku aż po I wojnę światową. Historia ucieczki oficerów angielskich z obozu jenieckiego w Świdnicy dotyczy tego ostatniego okresu, a konkretnie 1918 roku.
Decyzję o stworzeniu obozu jenieckiego dla angielskich oficerów wziętych do niewoli na froncie zachodnim podjęto zapewne w 1917 roku. Planowano umieszczenie w nim około 1000 jeńców, którzy mieli być tu przetransportowani między innymi z obozów znajdujących się na zachodnich rubieżach Niemiec, bliżej frontu. Świadczy o tym m.in. zachowana fotografia pokazująca wymarsz kolumny jeńców z obozu w Karlsruhe, właśnie do obozu w Świdnicy w czerwcu 1918 roku.
W Świdnicy powstały właściwie dwa obozy dla alianckich oficerów. Pierwszy został zlokalizowany w 1917 roku na terenie wybudowanego w latach 1879–1881 dużego kompleksu budynków dla schroniska, domu poprawczego i obozu pracy dla nieletnich, zachowanego do chwili obecnej przy ulicy Sprzymierzeńców. Był to tzw. Lager I Schweidnitz. Drugi z obozów – Lager II Schweidnitz powstał w 1918 roku w budynkach dawnego kolegium jezuickiego, także w większości zachowanych przy obecnej ulicy Spółdzielczej.
Pierwszy transport oficerów alianckich, liczący około 100 jeńców, dotarł do Świdnicy 8 grudnia 1917 roku i został rozlokowany w obozie Lager I Schweidnitz. W kolejnych miesiącach docierały do Świdnicy następne transporty, złożone z oficerów angielskich, kanadyjskich i francuskich. Byli wśród nich przedstawiciele różnych rodzajów broni, zarówno lotnictwa, wojsk lądowych, jak i marynarki. Można szacunkowo przyjąć, że w obozie tym przebywało ok. 800 jeńców. Kolejnych 200 rozlokowano w obozie Lager II Schweidnitz, tuż obok świdnickiej katedry, co jak się okazało, było w przyszłości nie bez znaczenia dla opisywanych zajść.
Teatr, biblioteka, drużyna piłkarska
Warunki życia alianckich jeńców w Świdnicy, których przeważającą część stanowili oficerowie angielscy, były więcej niż znośne, a wręcz można powiedzieć, że bardzo dobre, biorąc pod uwagę sytuację ekonomiczno-materialną samych mieszkańców miasta. Los ludności Świdnicy w schyłkowym okresie I wojny światowej był bowiem nie do pozazdroszczenia. Zakradające się do każdego z domostw głód i nędza, będące wynikiem czteroletniego prowadzenia wojny na kilku frontach, prowadziły do ekstremalnych sytuacji. Po przysłowiowej niemieckiej dyscyplinie nie było śladu, a wielu spośród mieszkańców miasta stało godzinami pod oknami domu przy Spółdzielczej, gdzie przetrzymywano jeńców, oczekując, że Anglicy z litości rzucą im coś do jedzenia. Znamienne jest bowiem to, że oficerowie angielscy oprócz zwykłych, przynależnych im przydziałów, otrzymywali także mnóstwo paczek z domu i z Czerwonego Krzyża, bądź innych organizacji niosących pomoc. Ta swoista symbioza między Anglikami a wygłodzoną niemiecką ludnością miała zresztą odegrać istotną rolę w opisywanych wydarzeniach.
Ponieważ oficerowie zwolnieni byli z obowiązku pracy, sporo czasu poświęcali na organizację życia obozowego. W obozie działał między innymi chór i teatr, a zachowane fotografie z tego okresu ukazują dbałość, z jaką Anglicy wykonywali chociażby scenografię, kostiumy czy charakteryzacje. Ukazywała się także obozowa gazeta „The Barb”. Początkowo w niewielkiej objętości, z czasem urosła do 40-stronicowego magazynu (sic!), redagowanego przez oficerów L. L. Chapmana, B. H. Clarka, J. B. Sterndale-Bennetta, J. B. Daniela oraz porucznika Perry’ego. Zawierała fragmenty prozy, opowiadania, informacje o przedstawieniach teatralnych i życiu obozowym. Wszystko okraszone było typowo angielskim humorem.
Do swojej dyspozycji jeńcy mieli także obozową bibliotekę. Na terenie obozu działała też orkiestra, która ćwiczyła i dawała koncerty w dawnym kościele ewangelickim, znajdującym się na terenie obozu Lager I Schweidnitz, a rozebranym dopiero w latach 70. XX wieku. Odbywały się w nim także nabożeństwa w języku angielskim. Zachowane do dziś zdjęcia z tego okresu ukazują również drużyny piłkarskie, które uczestniczyły w wewnątrzobozowych rozgrywkach. Zmarłych w okresie niewoli jeńców alianckich chowano z honorami na cmentarzu garnizonowym. W latach 30. XX wieku wszyscy pochowani na tym cmentarzu Anglicy zostali ekshumowani i ponownie pochowani na jednym z cmentarzy w Berlinie. Na terenie nekropoli pozostał jednak pamiątkowy obelisk z inskrypcją „Pamięci brytyjskich jeńców” i nazwiskami wszystkich zmarłych żołnierzy. Niestety, podobnie jak sam cmentarz, systematycznie niszczony od maja 1945 roku i ostatecznie zlikwidowany w latach 70. XX wieku, obelisk nie zachował się.
Preludium
Preludium do wielkiej, masowej ucieczki Anglików 19 marca 1918 roku były wydarzenia, do jakich doszło nieco ponad dwa tygodnie wcześniej. W nocy z 2 na 3 marca z obozu Lager II Schweidnitz przy ulicy Spółdzielczej uciekło bowiem dwóch pierwszych oficerów. Jednym z nich był kapitan William Crawshay Loder-Symonds (1886–1918). Służył w Pułku Wiltshire, został ranny pod Le Cateau (Francja) i wzięty do niewoli 24 sierpnia 1914 roku. W październiku tego roku awansowano go do stopnia kapitana. Był jednym z pierwszych oficerów angielskich, któremu zaproponowano internowanie w Holandii, na co się nie zgodził. W 1917 roku trafił do obozu w Świdnicy. O szczegółach tej ucieczki niewiele było wiadomo poza tym, że zakończyła się ona powodzeniem. Po powrocie do Londynu Loder-Symonds został przyjęty na specjalnej audiencji w pałacu Buckingham przez króla Jerzego V Windsora. W odnalezionej w 1989 roku „Kronice kościoła farnego w Świdnicy”, spisanej w latach 20. XX wieku, a więc krótko po tej ucieczce, odnaleziono informacje dotyczące okoliczności tej ucieczki, o jakich było wówczas głośno w mieście.
Określono ją jako „niefortunne wydarzenie”, które ówczesne dowództwo garnizonu świdnickiego starało się zachować w tajemnicy. Obaj oficerowie przetrzymywani byli w domu zaopatrzenia (obecnie nieistniejącym), a na wolność mieli się wydostać przez okno w piwnicy z winem należącym do parafii i dalej przez ogród parafialny. Według plotek uciekinierom miał przy tym pomóc ktoś z parafii, chociaż autor zapiski w Kronice stwierdza, że wydaje się to kompletnie niemożliwe. Z pewnością jednak przesłuchiwany był ówczesny proboszcz Paul Jende, znany ze swojego oddania rodzinie cesarskiej. Być może właśnie te podejrzenia, negatywne emocje z tym związane i okoliczności ucieczki sprawiły, że kilka miesięcy później doznał on wylewu krwi do mózgu i zmarł trzy dni później, 16 października 1918 roku. Sam Loder-Symonds, który powołany został do służby w 25. Eskadrze Szkoleniowej Królewskich Sił Lotniczych, zginął w wypadku lotniczym 30 maja 1918 roku, pilotując samolot szkolny Airco DH.6. Wolnością cieszył się niecałe 4 miesiące. Niestety, nie są znane personalia drugiego z uciekinierów, podobnie jak i jego losy. Niewykluczone, że zginął podczas ucieczki, bowiem jego powrót do Anglii odbiłby się szerokim echem, podobnie jak udana ucieczka Williama Crawshaa Loder-Symondsa.
Przygotowania
O przygotowaniach do wielkiej ucieczki dowiadujemy się częściowo na podstawie relacji Turna Harkera, jednego z jej uczestników, oraz niemieckich artykułów prasowych, informujących post factum o tym wydarzeniu. Anglicy musieli bez wątpienia nawiązać kontakt z kilkoma osobami spoza obozu – Niemcami, którzy przygotowali dla nich nie tylko cywilne ubrania, lecz także wyposażyli ich w dość szczegółowe mapy tych obszarów Europy. Prawdopodobnie prowadzili handel wymienny z kimś z obsługującego ich personelu. Anglicy oddawali jedzenie, Niemcy przynosili w zamian ubrania, mapy itp.
Jedyną metodą opuszczenia obozu, na którą zdecydowano się po ucieczce kapitana Lodera-Symondsa – po której Niemcy wzmocnili straże, było wykopanie tunelu. Nie było to sprawą prostą, zważywszy na stałą kontrolę obozu, jak i na warunki terenowe. Jedynym sensownym kierunkiem, w którym można było poprowadzić tunel, był znajdujący się obok baraków jenieckich teren po wielkiej Wystawie Przemysłu i Rzemiosła, jaka odbyła się w 1911 roku, zamienionego po jej zakończeniu w park (obecnie Park Centralny).
Aby jednak pomysł ten można było zrealizować, należało pokonać ostre nachylenie terenu w miejscu, gdzie znajdowała się skarpa po dawnych umocnieniach twierdzy świdnickiej. Jeden z uciekinierów relacjonował, że „w tunelu w momencie kopania mogła przebywać jedynie jedna osoba”- musiał on więc posiadać niewielki przekrój, zaś „ziemię wykopywano łyżkami do jedzenia, a urobek wsypywano do kilku kubków przywiązanych do jednej liny, którą na zasadzie przypominającej kołowrót wciągano stale do góry i spuszczano na dół”. Wylot z tunelu wychodzić miał na zapleczu stojącego niegdyś w parku budynku, mieszczącego kawiarnię „Promenaden-Cafe”, który zasłaniać miał uciekających przed wzrokiem ewentualnych przypadkowych świadków. Nie wiadomo kiedy się rozpoczęło i ile trwało drążenie 8-metrowego tunelu. Jego wykonawcy musieli przeprowadzić go na tyle głęboko, aby ominąć fundamenty solidnego muru, okalającego parcelę z budynkami schroniska, gdzie funkcjonował obóz. Tunel musiał być jednak gotowy przed 19 marca 1918 roku.
Ucieczka
Do ucieczki doszło w nocy z 19 na 20 marca, przed porannym apelem i sprawdzaniem stanu ilościowego jeńców. Nie wiadomo, czy przez tunel udało się wydostać wszystkim chętnym, czy tylko jakiejś części, wyłonionej w drodze losowania. Faktem jest, że obóz opuściło 24 oficerów. Niejasne są planowane kierunki ucieczki jeńców. Z relacji wspomnianego Turna Harkera jednoznacznie wynika jednak, że ostatecznym celem była neutralna Szwajcaria. Relacje zamieszczane w świdnickiej prasie sugerują, że Anglicy uciekać mieli do Holandii. Być może uciekinierzy celowo rozdzielili się na mniejsze grupy, aby zmylić pościg i zwiększyć szanse powodzenia całego planu. Faktem jest, że część z nich ruszyła na północ, część natomiast w kierunku granicy z Austro-Węgrami.
Masowa ucieczka okazała się o wiele trudniejsza w realizacji niż początkowo to zakładano. Reakcja Niemców była natychmiastowa. Telegrafem poinformowano posterunki żandarmerii i policji, zaś w prasie śląskiej ukazały się wezwania do ludności o obowiązku natychmiastowego informowania policji na temat wszelkich podejrzanych osób, które kręciłyby się po okolicy. Do 22 marca zdołano schwytać 9 Anglików. Dwóch pierwszych pochwycił w pobliżu Modliszowa (ok. 7 km od miejsca ucieczki) tamtejszy leśniczy Weißhampel. Jego pies wyczuł zapach i złapał trop uciekających, doprowadzając po śladach do miejsca, w którym odpoczywali. Stało się to dwie godziny po zauważaniu w obozie braku 24 spośród jeńców. Kolejnego sprowadzono z Pieszyc (ok. 19 km).
Dość ciekawego sposobu próbował użyć jeden z oficerów, który zamierzał wydostać się z miasta koleją. Ubrany z fantazją – na głowie miał kapelusz, jaki zwykle noszą artyści, w płaszczu prochowym, w czarnych lakierkach i z aktówką pod pachą, próbował po prostu wsiąść do pociągu i odjechać. Złapali go przedstawiciele straży dworcowej, na „których zrobił wrażenie bardzo eleganckiej osoby”. Na dwóch uciekinierów natknął się 21 marca około godz. 10 wieczorem w pobliżu nasypu kolejowego w Goczałkowie (ok. 25 km) wachmistrz żandarmerii König, który sprowadził ich pod bronią do Strzegomia, skąd odesłano ich do Świdnicy.
Do 28 marca w obozie brakowało już tylko zaledwie 2 z 24 oficerów, którzy zdecydowali się na ucieczkę. Ciekawostką jest fakt, że niektórzy z jeńców, którym udało się wydostać na „wolność”, sami postanowili wrócić do obozu internowania! Zmusiło ich do tego zderzenie z realiami rzeczywistości za murami. Na zewnątrz nie mogli liczyć na jakąkolwiek już pomoc, co przy odległościach, jakie musieliby pokonać w zupełnie obcym kraju, było kluczowe. Istotną rolę odgrywać musiała przy tym pora roku – pamiętać należy, że na ucieczkę wybrano marzec, gdzie nie można jeszcze znaleźć pożywienia na polach, a zapasy zabrane na drogę nie mogły wystarczyć na długo.
Najwytrwalsi
Najdalej na zachód dotarło dwóch oficerów – porucznik T. G. Holley i podporucznik E. A. Copelland, należący do jednostek kanadyjskich, walczących w czasie I wojny światowej dla brytyjskiego Commonwealthu. Udało się dostać aż do Żar (ok. 161 km), gdzie pochwycił ich patrol tamtejszej żandarmerii. Obaj byli wyjątkowo dobrze wyposażeni, co zdumiało niemieckich funkcjonariuszy, a co potwierdza przypuszczenie, że ucieczka była doskonale zaplanowana pod względem technicznym i dokonano jej przy znacznej pomocy z zewnątrz. Posiadali gumowane płaszcze przeciwdeszczowe, a w ich plecaku znaleziono ciastka, konserwy itp., jak również mapy, na których wytyczono dokładną trasę do Holandii. Rewizja osobista wykazała dodatkowo, iż każdy z nich posiadał przy sobie ponad 100 marek w gotówce. Celem przesłuchania odprowadzono ich do Sądu Rejonowego w Żaganiu, a stamtąd sprowadzono koleją do Świdnicy.
Kierunki południowy i częściowo zachodni okazały się dla zbiegów równie pechowe. Dwóch lotników angielskich pochwycono w Jedlince (ok. 21 km). Dwóch kolejnych w drodze do Jeleniej Góry, gdy próbowali przedostać się koleją w kierunku zachodnim. Nakryto ich na próbie wskakiwania do pociągu towarowego w pobliżu Marciszowa (ok. 45 km). Najdalej dotarło dwóch jeńców, wśród których znajdował się wspomniany Turn Harker. Doszli oni w okolice Hradca Kralove w Czechach (ok. 120 km), należących w owym czasie do Austrio-Węgier, gdzie ich aresztowano. Do końca wojny przebywali w jednym z austriackich, pilnie strzeżonych zamków, przerobionych na obóz internowania o zaostrzonym rygorze.
Dumni Niemcy
Przedsięwzięcie zakończyło się więc fiaskiem. Lokalna prasa niemiecka z dumą odnotowała 6 kwietnia 1918 roku, że pojmano wszystkich zbiegłych jeńców świdnickiego obozu internowania. Podkreślano, szybką reakcję na liczne odezwy miejscowej ludności, która pomogła w złapaniu zbiegów.
Wszyscy biorący udział w ucieczce Anglicy – z wyłączeniem dwóch, którzy zostali złapani na terenie Austro-Węgier – stanęli przed sądem. Zarzucono im, że ucieczka była niezgodna z obowiązującymi traktatami międzynarodowymi. Nie skazano ich na śmierć, tak jak to miało miejsce 26 lat później w odniesieniu do części uciekinierów z Żagania. Wszyscy powrócili do swej ojczyzny po zakończeniu I wojny światowej.
Niemcy potraktowali ucieczkę jako niepospolite wydarzenie. Zostało ono przez nich upamiętnione wydaniem kartki pocztowej, na której umieszczono zdjęcie wylotu z tunelu, którym dokonano ucieczki oraz budynek kawiarni „Promenaden-Cafe, koło której go wydrążono. Pocztówka ta należy do jednej z najciekawszych i najcenniejszych, jakie kiedykolwiek wydrukowano na temat Świdnicy.
Ożywić pamięć
Miejsca związane z opisywanymi wydarzeniami częściowo zachowały się do dziś. Nie ma już budynku przy ulicy Spółdzielczej, mieszczącego obóz Lager II Schweidnitz, z którego uciekał kapitan William Crawshay Loder-Symonds. Obiekty, w których mieścił się obóz Lager I Schweidnitz przy obecnej ulicy Sprzymierzeńców, użytkowane są obecnie przez Schronisko i Zakład Poprawczy dla Nieletnich, chociaż w ciągu ostatnich kilku dekad rozebrane zostały drewniane baraki jenieckie i dawny kościół ewangelicki, jakie znajdowały się na terenie obozu. Jeszcze w latach 20. XX wieku, ze względu na zły stan techniczny, rozebrany został także budynek kawiarni „Promenaden Cafe”. W jego miejscu powstał przed II wojną światową Ogród Różany. Dziś teren jest całkowicie zaniedbany. Zachował się natomiast pierwotny układ skarp oraz starych murów, okalających Schronisko i Zakład Poprawczy dla Nieletnich. Być może badania terenu w tym miejscu pozwoliłyby na dokładne zlokalizowanie miejsca, gdzie tunel został wydrążony. Obecnie park jest miejscem prowadzonej przez władze Świdnicy rewitalizacji, która będzie obejmować także miejsce z prawdopodobnym usytuowaniem tunelu. Wydaje się, że historia ucieczki Anglików ze Świdnicy godna jest upamiętnienia przynajmniej stosowną tablicą jako niezwykłe wydarzenie w dziejach miasta. Póki co można jedynie ubolewać, że historia ta znana jest bardziej daleko poza granicami Polski niż w samej Świdnicy.
Więcej przeczytasz w najnowszym "Odkrywcy"
Andrzej Dobkiewicz - dziennikarz i publicysta, autor artykułów i opracowań dotyczących historii ziemi świdnickiej, autor i wydawca książek historycznych. Współpracuje z Fundacją „Idea”.
Sobiesław Nowotny - historyk i tłumacz, autor wielu artykułów, opracowań i książek z zakresu historii Dolnego Śląska. Współpracuje z Fundacją „Idea”.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.