Batalia o imię Yoda dla pięciolatka to nie była zwykła utarczka z urzędnikami. Ojciec musiał przekonać m.in. Radę Języka Polskiego, która trzeźwo zauważyła, że Yoda to "istota o zielonej skórze, mierząca ok. 130 cm".
Wtedy to pan Wojciech użył argumentu ostatecznego: zarzucił urzędnikom... dyskryminację ze względu na kolor skóry (sic!). O wszystkim (w tym wywalczeniu zgody) poinformował w poście na Facebooku.
Oczywiście w komentarzach rozpętało się piekło. Jedni chwalili i poklepywali po plecach za gwiezdnowojenną inicjatywę, inni hejtowali ile wlezie. Niewiele zaś było rozsądnych i wyważonych głosów. Niewiele nie oznacza, że nie było ich jednak wcale.
Naszą uwagę wzbudził wpis autora bloga "Kusi na kulturę".
W sprawie kolesia, który wywalczył, aby dać swojemu dziecku na drugie imię Yoda - Nie fetyszyzujmy i nie uznajmy za fajnych ludzi, którzy własne zajawki kochają tak bardzo, że używają własnego dziecka jako symbolu swojego oddania. Bo to wydaje się strasznie krzywdzące w przyszłości dla samego chłopca i nie różni się zbytnio od religijnego fanatyzmu. Ogólnie wkurzają mnie newsy o ludziach, którzy są tak super cool geek, że zmieniają przez to życie swoich najbliższych w jakiś naprawdę durny sposób. A najbardziej życzę temu geniuszowi, aby w wieku 15 lat wyznał ojcu "Tato, ja wcale nie lubię Gwiezdnych Wojen".