Podhalańscy przedsiębiorcy szukają rąk do pracy. Na najpopularniejszych serwisach ogłoszeniowych górale szukają sezonowych pomocy kuchennych, osób do sprzątania czy wydawania posiłków. Swoje oferty publikują restauracje, kawiarnie, puby, a także pensjonaty i hotele.
Stawki? Te są różne. Niektórzy płacą 20-25 złotych za godzinę netto (od 1 lipca stawka minimalna za godzinę to 28,10 zł brutto, czyli ok. 22 zł netto), inni proponują stawkę za miesiąc - niekiedy nawet 5 do 10 tysięcy złotych brutto (w zależności od miejsca zatrudnienia, doświadczenia i zakresu obowiązków).
Górale podkreślają, że to "praca bez żadnych kosztów". Gwarantują pełne utrzymanie, posiłki, nocleg. Okazuje się jednak, że chętnych do pracy z roku na rok ubywa, a kadra, która chce pracować - nie zawsze odpowiada na oczekiwania pracodawcy. Niekiedy ogromne są też oczekiwania finansowe.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
10 tysięcy złotych za sezonową pracę? "Była taka historia"
Rok temu w rozmowie z Tygodnikiem Podhalańskim na pracowników narzekał ówczesny przedsiębiorca, a dziś burmistrz Zakopanego Łukasz Filipowicz z pensjonatu "Fian". Filipowicz opowiadał dziennikarzom, że rekrutowana przez niego kandydatka, która niedawno skończyła studia, zażądała 10 tysięcy złotych za pracę w gabinecie SPA.
Czytaj także: Polacy o cenach w Zakopanem. Reakcja górali
Pytani przez nas o sprawę przedsiębiorcy z Podhala tłumaczą, że "pracownicy są często niedokładni", a ich wymagania finansowe są rzeczywiście bardzo wysokie.
Więcej mają gadane, niż chcą robić. Wymagania co do noclegu, jakby na wakacje przyjeżdżali. Zdarza się, że rzeczywiście żądają bardzo wysokich kwot. 10 tysięcy brutto? No była kiedyś taka historia, jeden pan zażądał takiej kwoty. Zwykle jednak nie chcą aż tak dużo. Do pracy zgłaszają się i Polacy, i Ukraińcy. Mimo wszystko nie narzekam na zainteresowanie. Telefonów jest sporo - mówi nam pani Zofia, która prowadzi pensjonat na obrzeżach Zakopanego.
Właścicielka pensjonatu nie chce jednak generalizować, bo mówi, że zdarzają się "wyjątki".
Mimo problemów, można znaleźć wartościowe osoby, które naprawdę chcą pracować - tłumaczy w rozmowie z portalem o2.pl.
Podobnego zdania są przedstawiciele pensjonatu "Leśny Dworek". Podkreślają, że "ciężko jest znaleźć dobrego pracownika, a z zainteresowaniem bywa różnie". Uważają jednak, że w poszukiwaniach warto uzbroić się w cierpliwość, bo "trafiają się perełki".
Ludzie rzeczywiście są roszczeniowi, a znaleźć dobrego pracownika jest naprawdę ciężko. Zdarza się przemiał, chociaż szukamy rąk do pracy raczej na stałe. Nie słyszeliśmy o niebotycznych wymaganiach finansowych, ale zdarzało się, że pracownicy po prostu się lenili. Byli niedokładni, nie chcieli pracować. No jest z tym duży problem. Jednak trafiają się perełki i takie osoby pracują z nami co sezon. Cieszymy się, że do nas przyjeżdżają - tłumaczą przedstawiciele pensjonatu.
Z kolei pani Patrycja, która oferowała swoim pracownikom nawet 10 tysięcy złotych brutto za pracę w charakterze pomocy kuchennej i obsłudze pokoi uważa, że "rynek pracy tymczasowej w Polsce ratują osoby z Ukrainy".
Mamy problem, bo ludzie dzwonią, ale nie przychodzą na spotkania. Nie ma chętnych do pracy. Sytuację ratują przyjezdni, najczęściej z Ukrainy - wyjaśnia nam właścicielka małego hotelu.
Pracownicy uważają, że "wymagania górali są za wysokie"
Okazuje się, że inne spojrzenie na sytuację mają młodzi pracownicy, którzy mogliby zagospodarować potrzeby pracodawców z Podhala. Ci uważają, że "wymagania stawiane przez górali są niewspółmierne do stawki".
Proponują 20 złotych za godzinę, a później chcą, żeby gotować dla gości, sprzątać, czyścić basen, a nawet zapewniać atrakcje dzieciom. Nie mogą się później dziwić, że nie ma zainteresowania. Dużo więcej dostanę w galerii handlowej w Toruniu, gdzie zakres obowiązków dużo mniejszy - mówi nam Paulina, mieszkanka podtoruńskiej miejscowości.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl