Do redakcji "Pezprawnika" napisał jeden z jej czytelników. Mężczyzna w wiadomości opowiedział historię, która miała miejsce w jednym ze sklepów sieci Biedronka. Dotknęła ona jego żony, dwumiesięcznego synka, jak i jego samego.
Sprawa miała związek z kasą samo obsługową. Z pewnością długo o niej nie zapomną.
Było piątkowe popołudnie. Moja żona, matka karmiąca naszego dwumiesięcznego synka, wybrała się na zakupu do Biedronki w Warszawie przy ul. Kochanowskiego 45/47. Skorzystała, a jakże, z kasy samoobsługowej - relacjonuje mężczyzna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wśród zakupów znalazła się używka karmiących mam - czteropak piwa bezalkoholowego. Żona przytyka produkt do czytnika, czytnik robi "pip", żona wkłada czteropak na wagę, która ma strzec Jeronimo Martins przez kradzieżą. Wszystko działa, wszystko ok, nie ma informacji o błędzie - kontynuuje.
O błędzie informuje żonę dopiero ochroniarz, który wybiegł za nią ze sklepu po tym jak ona zdążyła nabić resztę produktów, zapłacić, spakować je i wyjść. Prosi o paragon, sprawdza go i stwierdza, że czytnik złapał pojedyncze piwo, a nie czteropak. "Luz" - myśli żona - "nabiją czteropak, zapłacę różnicę i tyle". - dodaje czytelnik "Pezprawnika".
Czytaj także: Perfumy z Biedronki mają legendarny zapach. Cena? Lepiej usiądź
Poszła na zakupy do Biedronki. Została oskarżona o kradzież
Jadnak tak się nie stało. Ochroniarz zaprosił kobietę na zaplecze, a kierowniczka sklepu wezwała policję. "Żona tłumaczy, że to przecież błąd kasy" - pisał mężczyzna. Jednak strażnik prawa był nieugięty i twierdził, że jest "to kradzież". Kompletnie ignorował też jakiekolwiek argumenty.
Wtedy wkraczam ja, wezwany telefonicznie przez żonę, przybywam z ośmiotygodniowym synkiem na rękach (trudno zorganizować opiekę nad dzieckiem w tak krótkim terminie). Dowiaduję się co się dzieje i również tłumaczę obsłudze sklepu, że to pomyłka i że to ich sprzęt jest tu winny - wyznaje.
Jednak kierowniczka dyskontu nadal była nieustępliwa, tłumaczyła, że żona czytelnika portalu odeszła od kasy z towarem, za który nie zapłaciła. "Na nic tłumaczenia, że to ich sprzęt nie zadziałał. Przecież waga powinna wskazać błąd. Żona postawiła na niej towar czterokrotnie lżejszy niż ten nabity na kasę - podkreślił.
W relacji mężczyzny wynika, że na zimnym zapleczu sklepu sumie spędzili 45 minut w z niespełna dwumiesięcznym dzieckiem. "Wierna procedurom kierowniczka decyduje się odwołać policję dopiero na moją zapowiedź, że o skandalicznym zachowaniu obsługi opowiem mediom (przyznajcie, jestem słowny) - podsumował.
A co wy o tym sądzicie? Mieliście kiedyś podobną sytuację?
Czytaj również: Czytelnik zbulwersowany promocją w Biedronce. Pyta, czy to żart?
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.