Czym jest "jehhowing"? To pojęcie brzmi dość niegroźnie, a nawet - zabawnie. Może kojarzyć się np. z "shoppingiem", "clubbingiem" albo "churchingiem". W rzeczywistości chodzi jednak o okrutny żart, który staje się coraz popularniejszy wśród polskich nastolatków.
Zagadnienie opisuje portal Niebezpiecznik.pl, który zwraca uwagę na poważny problem, jakim jest wyciek wrażliwych danych. Mowa np. o adresie zamieszkania, numerze telefonu, ale też m.in. historii leczenia pacjentów. Krótko mówiąc - dane, które powinny być chronione, dostają się w niepowołane ręce.
Jak wiemy, pozyskane w nieuczciwy sposób informacje niejednokrotnie wykorzystywane są w niecnych celach. Internetowi przestępcy okradają swoje ofiary, szantażują je i nękają. Okazuje się jednak, że wrażliwe dane można wykorzystać również... dla żartu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Na czym polega "jehhowing"?
Jak opisuje Niebezpiecznik.pl, polska młodzież, głównie uczennice i uczniowie szkół średnich, przeszukują bazy danych, które wyciekły z różnych firm i szukają wśród nich nazwisk znajomych osób. W ten sposób docierają do informacji teleadresowych, które zostają wykorzystane, żeby dopiec konkretnej osobie/osobom. W jaki sposób?
Nastolatkowie wymyślili to tak: wchodzą na stronę internetową Świadków Jehowy, a potem umawiają wizytę z przedstawicielami związku wyznaniowego, podając nieuczciwie pozyskany adres ofiary.
Świadkowie Jehowy pukają do drzwi niczego nieświadomej osoby i z pewnością nie jest to spotkanie miłe dla żadnej ze stron, szczególnie dla osób, które fatygują się, żeby rozmawiać o kwestiach wiary z osobą, która sobie tego nie życzy. Stąd wziął się termin "jehowwing".
Czy "żart" jest zabawny? Najwyraźniej bawi niektórych nastolatków. Warto jednak przypomnieć, że pobieranie wycieków danych może mieć poważne konsekwencje.