119 złotych za kilogram tradycyjnego filetu z dorsza, 129 złotych za wersję "Parma" - to ceny w jednej ze smażalni w Niechorzu. Rachunek za zwykły obiad (z surówkami i frytkami, ale bez napojów) dla dwóch osób - 98 złotych. Paragonem "pochwalił się" Wirtualnej Polsce jeden z turystów.
Nie inaczej jest w innych miejscowościach. W Juracie za rybny obiad dla dwóch osób z bukietem surówek i frytkami trzeba zapłacić ponad 150 złotych (a wliczając napoje - już prawie 200). Z kolei w Jastarni rachunek jednego z klientów urósł do 251 złotych (cena za dwie osoby).
Drożyzna zawitała nad polskie morze i nie odpuszcza. Kogo na to stać? Jak słusznie zauważają internauci, skoro smażalnie są pełne, to znaczy, że wysokie ceny ludzi nie odstraszają. Jednak czasem przy przeglądaniu cen zawartych w menu powinniśmy się poważnie zastanowić nad zamówieniem.
Cena u przetwórców za kilogram zwykłego filetu z dorsza to zwykle 35-40 zł - tłumaczył Wirtualnej Polsce Jerzy Safader, prezes Polskiego Stowarzyszenia Przetwórców Ryb. - W restauracjach zdarzają się ceny do 120 zł za kilogram, a zatem taka restauracja ma 300-procentowe "narzuty" - wyliczał Safader.
Ekspert uważa, że górna granica w restauracji to 12 zł za 100 gramów prostego filetu z dorsza. Jeśli jest drożej, klientowi powinna się zapalić lampka ostrzegawcza. Choć czasem wyższe ceny są uzasadnione - jeśli na przykład w restauracji naprawdę oferowane są ryby prosto z kutra. To jednak zdaniem ekspertów zdarza się nad Bałtykiem coraz rzadziej.
Zresztą, o tym, że dobre jakościowo ryby można sprzedawać taniej, świadczy przykład jednej z restauracji w Szczecinie, gdzie za kilogram dorsza trzeba zapłacić 95 złotych, a klienci bardzo cenią sobie jego smak.
Skoro dorsz u dostawcy kosztuje 35-40 zł za kilogram, to skąd później kosmiczna cena w restauracji? Właściciele tłumaczą, że winne są koszty - między innymi prąd, wynagrodzenie dla pracowników i oczywiście podatki.
Ryb jest też po prostu coraz mniej i ich ceny będą w dalszym ciągu rosnąć. Łowi się też zagrożone gatunki. - To, że jakieś zakazy połowów są przestrzegane, to w dużej mierze fikcja. Dostawy trafiają do nas z ikrą, a to znaczy, że mnóstwo ryb się po prostu nie urodzi - przyznają anonimowo pracownicy przetwórni.
Na Bałtyku ryby są tak chude, że często jest to właściwie już tylko skóra i ości. Dlatego większość dorsza trafia do nas z Norwegii.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.