14 grudnia wieczorem w Los Angeles doszło do bardzo kontrowersyjnego zdarzenia. Samochód Elona Muska śledził pewien mężczyzna. W pewnym momencie stalker zajechał drogę kierowcy i wyszedł na zewnątrz. Był przekonany, że w aucie znajduje się sam Musk. Wynikało to z informacji publikowanych na pewnym profilu na Twitterze, który podaje lokalizację jego prywatnego samolotu. Tym razem na pokładzie znajdował się jednak syn właściciela Twittera, którego przetransportowywano z lotniska.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Sytuacja odbiła się szerokim echem w mediach społecznościowych. Stalker mógł z łatwością zlokalizować lot Elona Muska w sieci, dzięki czemu następnie śledził jego samochód w drodze z lotniska. Miliarder obwinił za to konto @ElonJet, które niezwłocznie zostało zawieszone. Ponadto zapowiedział, że chce usunąć z Twittera wszystkie profile, które zajmują się podawaniem lokalizacji osób. Decyzję tłumaczył względami bezpieczeństwa.
Każde konto udostępniające informacje o lokalizacji w czasie rzeczywistym dowolnej osoby zostanie zawieszone, ponieważ jest to naruszenie bezpieczeństwa fizycznego. Obejmuje to publikowanie linków do stron z informacjami o lokalizacji w czasie rzeczywistym - napisał Elon Musk.
Sam przyznał się do śledzenia
Elon Musk opublikował również na Twitterze nagranie ze sprawcą zamieszania. Miliarder zapytał internautów, czy wiedzą kim jest zamaskowany mężczyzna. Kilka dni później amerykańskie media odpowiedziały na to pytanie.
Brandon Collado przyznał się do śledzenia auta Muska. Stalker zamieścił po prostu komentarz pod filmikiem miliardera. Informacja została potwierdzona przez Washington Post. Prześladowca uzasadniał swoje zachowanie faktem, że Elon Musk miał rzekomo monitorować jego pracę i kontrolować Uber Eats, aby zablokować mu dostęp do niego. Sprawca zamieszania miał natknąć się na samochody miliardera przypadkowo na stacji benzynowej. Sprawą zajęła się policja.
Czytaj także: Suwałki. Przyjechali do pożaru. Oto co odkryli