Pan Józef swoją wakacyjną przygodę zrelacjonował dziennikarzom Gazety Wyborczej. Mieszkaniec Sosnowca opowiedział, że jeszcze w maju zarezerwował pobyt dla siebie i dwójki wnucząt w apartamentowcu w Wiśle, w województwie śląskim.
Za tygodniowy pobyt z pełnym wyżywieniem miał zapłacić 2800 złotych, wcześniej uiścił ustaloną z właścicielem obiektu zaliczkę. Jednak dopiero na miejscu okazało się, że oferta nieco różni się od pierwotnych ustaleń.
Czytaj także: "Efekt świeżości". Czeski boom nad Bałtykiem
Właściciel apartamentu, w którym zatrzymał się pan Józef z wnukami upierał się, że w umówionej cenie mieszczą się jedynie śniadania, a za obiady dla siebie i wnucząt mężczyzna musi dopłacić dodatkowo jeszcze 500 złotych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szybko okazało się, że w podobnej sytuacji jest jeszcze jeden z gości. Mężczyźni głośno komentowali sytuację w jakiej się znaleźli przy właścicielu obiektu. Gdy ten ich usłyszał, mocno się zirytował.
Nazwał mnie biedakiem, a swojego gościa z Siemianowic Śląskich chorym człowiekiem. Działo się to przy innych gościach, w miejscu, gdzie jedliśmy posiłki. (...) Zwróciłem mu uwagę, że jestem jego gościem, że dzięki mnie zarabia pieniądze i nie życzę sobie, żeby mnie obrażał – opowiada pan Józef na łamach GW.
Po wszystkim pan Józef zainterweniował zgłaszając zajście w lokalnym wydziale turystki. Tam miał usłyszeć, że to nie pierwsza sytuacja związana z właścicielem tego obiektu.
Po wszystkim właściciel korzył się, przepraszał, miał też proponować kieliszek na zgodę. Pan Józef odmówił w zamian żądając publicznych przeprosin i tysiąca złotych zadośćuczynienia za zepsuty urlop.
"Straszył mnie, że to wyłudzenie i zgłosi to na policję. Ostatecznie jednak przelał mi na konto tysiąc złotych" – opowiada mężczyzna, cytowany przez GW.