Karolina Gilon prowadzi randkowy program "Love Island". Wiosną br. program miał bardzo dobrą oglądalność, chociaż niektórzy widzowie zarzucali gospodyni stronniczość. Byli przekonani, że Gilon rozłożyła nad znajomym Adamem parasol ochronny i przepychała go na siłę do kolejnych odcinków. Ku uciesze komentatorów w sieci siódmą edycję show wygrali Agata i Hubert.
W oczekiwaniu na kolejny sezon programu Karolina postanowiła odwiedzić kilka miejsc, wypocząć i załatwić przy okazji kilka biznesów. Pod koniec kwietnia była np. w Nowym Jorku, gdzie zrobiła szybkie pranie, zrelacjonowane w mediach społecznościowych. Majówkę spędziła już w Tajlandii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tam spotkała ją niestety przykra niespodzianka. Kiedy próbowała dostać się do Wietnamu, a stamtąd na indonezejskie Bali, okazało się, że ma podarty paszport. Natychmiast pojechała do polskiego konsulatu w Bangkoku i otrzymała zamiennik, ale tylko na siedem miesięcy. A to oznaczało, że nie mogłaby wypełnić swoich zawodowych zobowiązań na wyspie, bo prawo w Indonezji pozwala zatrudniać cudzoziemców, jeśli ci mają paszport ważny przynajmniej przez najbliższy rok.
"Nie mogę kontynuować podróży, która ma charakter nie tylko wypoczynkowy. Nie wiem, za co płacę podatki, skoro ktoś, kto ma wypłacaną z nich pensję, nie potrafi mi odpowiednio pomóc" - żaliła się na konsula Gilon na Instastories.
Prezenterka wróciła do konsulatu, mając nadzieję, że dostanie dokument z odpowiednią datą ważności. Na miejscu była o 15.00, czyli 80 min przed zamknięciem placówki, a jednak "pocałowała klamkę".
"Zadzwoniłam do pana konsula i zwróciłam mu uwagę, że jeszcze przez godzinę powinien być w pracy. Nagle cisza. Potem nie odbierał już ode mnie telefonów. Było mi tak przykro i poczułam się na tyle bezradnie, że się popłakałam" - wyznała szczerze.
Karolina Gilon musiała zrezygnować z planów zawodowych na Bali. Poprosiła fanów, żeby wyciagnęli z jej historii odpowiednią dla siebie nauczkę.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.