Śmierć 5-letniego Wyatta Gibsona nastąpiła nagle w szpitalu pediatrycznym w mieście Chattanooga. Chłopiec z rodziną mieszkał w amerykańskim stanie Georgia. Jak mówią jego bliscy, był typowym, zdrowym i szczęśliwym chłopcem. W pewnym momencie poczuł się źle. Miał objawy zatrucia — czuł się słabo i nie miał apetytu, występowały również wymioty.
Przez to rodzice najpierw myśleli, że jest to zwykłe zatrucie salmonellą. Byli przekonani, że potrwa to maksymalnie dzień lub dwa. Potem zaczęły pojawiać się objawy przeziębienia. "Trochę pociągał nosem. Potem jego język zrobił się biały. To był sygnał alarmowy" - opisuje ojciec Wyatta. Chłopiec mógł zarazić się właśnie od niego, ponieważ tata również miał COVID-19.
5-latka przewieziono do szpitala. Miał COVID
5-letni chłopczyk trafił do miejscowego szpitala, skąd potem został przeniesiony do specjalistycznego szpitala dziecięcego w Chattanooga w Tennessee. Lekarze zdiagnozowali u niego paciorkowce, gronkowca i COVID-19. "Byliśmy tak ostrożni przez cały czas i nagle coś takiego?" - zastanawia się pogrążona w żałobie rodzina.
Rodzina zdecydowała się na poinformowanie innych o śmierci syna ku przestrodze wszystkich rodziców. Jak wyznaje zrozpaczony ojciec, stracił swojego przyjaciela: Wyatt uwielbiał bawić się na dworze, pomagać na podwórku i przy koniach. Kochał konie i psy. Był pełen miłości i rozjaśniał świat wszystkich.
"Tak cholernie za tobą tęsknię!"
Wyatt machał do nieznajomych w sklepie spożywczym — opowiada o swoim zmarłym synu ojciec. "W pewnym sensie wiem, że wciąż tu jesteś, ale tak cholernie za tobą tęsknię!" - napisał na Facebooku załamany śmiercią syna ojciec Wes Gibson.
Szczepienia dzieci poniżej 12 roku życia nie zostały jeszcze zatwierdzone. Zgony w tej grupie wiekowej są jednak niezwykle rzadkie. Według danych Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (CDC), z około 600 tysięcy zgonów związanych z COVID-19 w Stanach Zjednoczonych, zaledwie 335 dotyczyło osób w wieku poniżej 18 lat.