Śmiercią Michała siedem lat temu żyło całe Zagłębie Dąbrowskie. 12-latek mieszkał ze starszym bratem, młodszą siostrą, tatą i jego partnerką na osiedlu socjalnym w Będzinie. Chłopak sprawiał problemy wychowawcze, ale był dobrym człowiekiem.
8 czerwca 2015 roku wrócił do domu ze szkoły. Chwilę pobawił się z innymi dziećmi, a nieco później zniknął. Ciało chłopca zostało odkryte przez przypadek dopiero 17 czerwca wieczorem. Wcześniejsza akcja poszukiwawcza nie przynosiła natomiast efektów.
Na ciało 12-latka natknął się pewien chłopiec, który w zarośla pobiegł za psem. Miał on zrelacjonować, że zwłoki "wyglądały strasznie".
To było wstrząsające. Ciało jest zmasakrowane. Nie można rozpoznać twarzy, a policja nie chce nam nic powiedzieć - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim" jeden z mieszkańców Będzina.
Będzin. Tą tragedią żyli wszyscy
Ciało chłopca leżało 50 metrów od jego domu. W chwili znalezienia znajdowało się w stanie dalekiego rozkładu. Leżało na podmokłym terenie w zaroślach. W ciągu dnia panowały rekordowe upały.
Przy ciele 12-latka znaleziono pojemnik po gazie od zapalniczek. Śledczy ustalili, że chłopak zmarł dzień po tym, jak zaginął.
Wiele osób zarzucało ojcu chłopca, że zbyt późno zgłosił zaginięcie syna. Mężczyzna zrobił to dopiero trzy dni po zaginięciu chłopca - spostrzega "Super Express".
Ojciec Michała tłumaczył, że myślał, iż przebywa u kolegów. Wcześniej bowiem zdarzały mu się ucieczki z domu, zwykle wracał po dwóch dniach.
Tak naprawdę ta śmierć jest uznawana za tajemniczą do dziś. Sekcja zwłok nie dała bowiem jasnej odpowiedzi na temat mechanizmu śmierci chłopca.