O dramacie sprzed lat pisze właśnie portal "Daily Mail". Gretchen Harrington była córką prezbiteriańskiego pastora. Ośmiolatka zaginęła w Pensylwanii w 1975 roku, kiedy szła do niedzielnej szkółki religijnej. Przepadła jak kamień w wodę.
Pewien inny pastor, 35-letni wówczas David Zandstra, bardzo przejął się jej zniknięciem. Odprawiał liczne msze i modlitwy, by Gretchen znalazła się cała i zdrowa. Niestety. Dwa miesiące później w parku natrafiono na jej rozkładające się ciało.
Śledczy ustalili wówczas, że dziecko zostało zamordowane. Próbowali wpaść na trop okrutnego sprawcy, ale bez skutku. W tamtych czasach nie korzystano bowiem z badań DNA. Technika kryminalistyczna nie była aż tak rozwinięta.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Znaleźli mordercę po prawie 50 latach. To pastor zabił ośmiolatkę
Przełom w sprawie nastąpił dopiero teraz, czyli po prawie 50 latach od zbrodni. Wszystko za sprawą dawnej przyjaciółki Gretchen. Kobieta ta znalazła swój stary pamiętnik, który pisała mając 10 lat. Przeczytała go.
Jeden wpis szczególnie zwrócił jej uwagę. Zaczęła łączyć fakty. Wspominała tam o tym, że Zandstra dotykał jej okolic intymnych. Pisała również, że jakaś osoba chciała aż dwa razy porwać inne dziecko. Podejrzenia w pamiętniku rzucała wtedy na pastora.
Kobieta pokazała teraz swój dzienniczek policji. Mundurowi od razu namierzyli Zandstra. Teraz to 83-letni staruszek. Mężczyzna wprost przyznał się do winy. Zeznał, że dzięki temu poczuł ulgę. Opisał, jak feralnego zabił Gretchen.
Stwierdził, że chciał ją podwieźć do szkółki. Jednak zamiast tego, zabrał ją do lasu. Prosił, by się rozebrała. Gretchen odmówiła. Wtedy aż dwa razy z impetem uderzył dziewczynkę w głowę. Następnie ukrył jej zwłoki.
Senior w miniony poniedziałek otrzymał zarzut zabójstwa. Sprawa ma charakter rozwojowy.