Wracając niedawno do domu, polityk zauważył "dziwne zaaferowanie ptaków koło komina". Nazajutrz żona powiedziała mu, że w kominie coś się rusza.
Z odgłosów szybko poznałem, że to ptak. Niestety: ponad pół dnia straciłem na próbie wyciągnięcia go z załomu kominka. Próbowałem podtykać rozmaite drążki ze szmatą na końcu, by ptak mógł się tego uczepić - relacjonuje Korwin-Mikke.
Polityk przez dwa dni bezskutecznie próbował uratować ptaka. W końcu, będąc na posiedzeniu Sejmu, wpadł na pomysł.
Skoro ptak wpadł w dolny uchyłek – może by rurką dało się wlać tam wodę? Córka kupiła rurkę – ale w międzyczasie wpadł deszcz!! I gdy szykowałem się do ostatniego w tym dniu występu na mównicy, żona zadzwoniła, że ptak sam wypłynął! Dałaś mu jeść i czekała na mnie - stwierdził.
Następnego dnia wystawił ptaszka na balkon. Gdy mały ptaszek nawiązał kontakt głosowy z rodzicami, wypuścił go. Na początku przelatywała z wielkim trudem z gałązki na gałązkę. Później, gdy już się oswoiła, dołączyła do rodziców.
Korwin-Mikke dodał, że ptaszek czasem wraca do nich i zajada się na podwórku. Kontaktu jednak nie nawiązuje, choć polityk nie ma o to pretensji - ma dwa koty i psa i boi się, że mogłyby skrzywdzić maleńką sroczkę.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.