Od kilku dni nie ustają walki w obwodzie charkowskim i jak zwykle najbardziej poszkodowani są w nich cywile. O dramacie jaki wydarzył się w samym Wołczańsku, o zajęcie którego walczą obecnie Rosjanie informowała przed kilkoma dniami miejscowa prokuratura okręgowa.
Urzędnicy podali, że okupanci zastrzelili mężczyznę na wózku inwalidzkim. Ostatecznie okazało się, że ofiarą nie był mężczyzna, ale jego niesamodzielna i niepełnosprawna żona. Teraz mąż ofiary opowiedział o tym co go spotkało. Nie krył łez, cały aż się trząsł.
Podczas ataku na ich miasto małżeństwo nie wychodziło z domu przez cztery dni. Gdy w końcu udało im się przy wsparciu obcych ludzi zorganizować pomoc w postaci wózka inwalidzkiego, wydarzyła się niewyobrażalna tragedia. Właśnie szykowali się do ucieczki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wzięliśmy ten wózek wcześnie rano, ale potem znów były dwa dni ostrzałów. (...) Latały bomby, albo granaty, nie wiem - opowiada na nagraniu mężczyzna. - Ogień leciał, szkło leciało więc mówię (do żony przyp. red.) Alochka nie wytrzymamy.
Małżeństwo wyszło z domu praktycznie tak, jak stali. Jeszcze żona zdążyła założyć czerwoną kurtkę, wzięli dokumenty. Mąż próbował pchać żonę na wózku inwalidzkim, ale ten utykał co kilka metrów na nierównej powierzchni. A wokół słychać było strzały.
Mężczyzna schylił się by odblokować koło i w tym monecie w ich stronę okupanci wystrzelili serię z karabinu maszynowego. Ta okazała się zabójcza.
Krzyczałem: co wy robicie, jesteśmy cywilami - relacjonuje mężczyzna. Jednak gdy się obrócił, jego żona już nie żyła.
Jak mówił prokuratorowi, który bada i dokumentuje zbrodnie wojenne Rosjan w Ukrainie, jedna z kul trafiła ją w głowę. Widział wyraźnie ranę, kawałki mózgu i krew, która znalazła się na ciele zamordowanej kobiety. Chciał ją ewakuować, ale nie dał rady, bo wózek utknął. Uciekł więc na piechotę, pozostawiając ciało żony przy drodze...