Ray Liddell zamówił dmuchaną ozdobę Grincha ze względu na swoją córkę, Jasmine. To jej ulubiony świąteczny film, dlatego mężczyzna stanął na wysokości zadania, by zorganizować dmuchanego Grincha, który miał stanąć w ich domu. Gotowy był na każde poświęcenie, byle ujrzeć uśmiech na twarzy córki.
Nie przejął się więc zawrotną kwotą za dmuchaną postać. Zapłacił za nią 500 funtów. Nie zwrócił jednak uwagi na jeden szczegół - rozmiar. Dmuchany Grinch musiał stanąć na podwórku, bo okazało się, że ma 30 metrów wysokości.
Ozdobą szybko zainteresowali się sąsiedzi. Kilka dni później zaczęli zjeżdżać inni mieszkańcy okolic, coraz częściej pukając do drzwi Raya z pytaniem o pozwolenie na zdjęcie.
49-latek postanowił wykorzystać okazję i pobierać za wejście na podwórko opłatę. Nie jest to jednak wpłata na jego konto, a wpłata na wskazane hospicjum, w którym w maju zmarł jego ojciec, przegrywając walkę z COVID-19.
Okazuje się, że nie jest to proste zadanie. Coraz więcej Brytyjczyków zjeżdża się pod dom Raya po tym, jak dowiedzieli się, że w ten sposób mogą przyczynić się do wspomagania celów charytatywnych.
Czytaj także: Boże Narodzenie. Zapytaliśmy Polaków, czy pójdą do kościoła na pasterkę. Wyniki zaskakują
W rozmowie z Daily Mail Ray przyznał, że odwiedziło go już ok. 5 tysięcy osób. W czasie epidemii to naprawdę niemałe przedsięwzięcie. Dlatego szczególnie ważne jest zwracanie uwagi na dystans społeczny i pilnowanie, by każdy przestrzegał reżimu sanitarnego. Ray jednak nie ukrywa, że warto się poświęcić - hospicjum Alice House dostało już 8 tysięcy funtów z wpłat.