Tragedia miała miejsce w czwartek (24 sierpnia). - Ciało odnalazł mieszkaniec, który wraz ze swoimi dziećmi przyszedł skorzystać z placu zabaw. Natychmiast podjął akcję reanimacyjną, gdyż jest zawodowym strażakiem. Niestety chłopiec prawdopodobnie już wtedy był martwy - zrelacjonowała czytelniczka "Super Expressu".
Nieco później stało się jasne, że to niestety prawdziwa informacja. - Karetka pogotowia, straż pożarna, śmigłowiec, wszyscy się tu pojawili - zaznaczyła kobieta mieszkająca nieopodal.
Niestety, śmigłowiec wrócił do bazy pusty - dodała zrozpaczona.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Chłopiec na stałe mieszkał w Puławach. Do Bochotnicy przyjechał na wakacje, wraz z rodzicami i starszym o dwa lata bratem.
Feralnego dnia Marcin grał w piłkę z kolegami. W pewnym momencie jednak oddalił się od grupki - ruszył w stronę pobliskiego lasku. Wszyscy byli przekonani, że poszedł za potrzebą.
Marcin jednak nie wracał. W końcu został odnaleziony - leżał nieprzytomny pośród drzew. Wówczas do akcji wkroczył zawodowy strażak, który akurat bawił się z dziećmi na okolicznym placu zabaw.
Mąż próbował go reanimować. Robił to aż do momentu przyjazdu ratowników - powiedziała żona pana Łukasza, cytowana przez "SE".
Co stało się z Marcinem?
Prokuratura Rejonowa w Puławach - jak przekazała Polska Agencja Prasowa - wszczęła śledztwo w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci chłopca. Grozi za to do pięciu lat więzienia.
Czytaj także: Skandal na Ibizie. Turysta obłapiał stewardessę
Tymczasem pojawiły się hipotezy dotyczące okoliczności śmierci chłopaka. - Pogryzły go szerszenie - mówią niektóre osoby.
Zatruł się gazem do zapalniczek, który miał przy sobie i lubił tak się odurzać - "SE" twierdzi, że słychać też takie głosy.