Czeski kontrwywiad wydał dwa komunikaty. Jeden dotyczył rozbicia siatki, szerzącej prorosyjską propagandę i próbującej wpływać na wyniki wyborów. Według czeskich mediów, zdemaskowana siatka miała wpływać na polityków w sześciu krajach: Polsce, Węgrzech, Niemczech, Francji, Belgii i Holandii.
Wraz z likwidacją siatki, zamknięta została firma z branży medialnej o nazwie Voice of Europe. Miała, jak mówi oficjalny komunikat czeskiego kontrwywiadu BIS (Bezpečnostní Informační Služba), próbować wpływać na wyniki wyborów i otrzymać pieniądze prosto z Rosji.
Bliższych szczegółów, dotyczących firmy Voice of Europe, Czesi nie ujawniają. Wiadomo, że miała być zależna od ukraińskiego oligarchy, Wiktora Medwedczuka, nazywanego "kumem Putina". Jej wpis na listę uzasadniono "promowaniem interesów polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej oraz działań politycznych i propagandowych skierowanych przeciwko integralności terytorialnej, niezależności, stabilności i bezpieczeństwu Ukrainy".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pojawia się jednak rodzimy wątek. Problem bowiem w tym, że firma ta była zarejestrowana na... obywatela Polski.
Drugi problem jest taki, że obywatel Polski - Jacek J. - to były funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu. Służył w przeszłości m.in. w ochronie placówki dyplomatycznej w ukraińskiej Odessie. Ale nie tylko.
Jacek J. został w czwartek zatrzymany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ma za sobą długą i bogatą karierę. Sam o sobie pisał, że służył w wojsku - prawdopodobnie jeszcze w okresie PRL - skąd trafił do jednej z policyjnych jednostek specjalnych. A z policji, w połowie lat 90., trafił do Biura Ochrony Rządu. Próbowaliśmy skontaktować się z Jackiem J., jednak jego numer jest nieaktywny.
- Był u nas od jakiegoś 1998 albo 1999 r. Pamiętam go. Zwykły chorąży, nie schodził z obiektówki (ochrona obiektów - red.). Ale fakt, że służył np. w kancelarii premiera. Potem odszedł i straciłem go z oczu - mówi rozmówca o2.pl, pamiętający czasy Biura Ochrony Rządu.
Jacek J. faktycznie odszedł z BOR. Założył później agencję ochroniarską. Jej strona internetowa już nie funkcjonuje, ale można znaleźć jej ślady w internecie. Funkcjonariusz pisał o sobie m.in., że ochraniał brytyjską królową i cesarza Japonii podczas ich wizyt w Polsce.
To, że ktoś stoi na zewnątrz i pilnuje hotelu podczas pobytu cesarza Japonii, albo królowej brytyjskiej, nie znaczy, że coś naprawdę robił. To był przeciętny funkcjonariusz. Nie był wysoko w strukturze - dodaje nasz rozmówca.
W biografii Jacka J. interesujące jest jednak coś innego. Chodzi o jego służbę w ochronie polskiej placówki w ukraińskiej Odessie. Inny rozmówca o2.pl, wysoki rangą oficer BOR, mówi wprost: od Jacka J. lepiej trzymać się z daleka. Wymienia też nazwiska jego dobrych znajomych z czasów służby. Jeden z nich odszedł z BOR za handel papierosami na jednej z placówek.
Trafiony po Odessie, prawdopodobnie zajmował się werbunkiem - dodaje nasz rozmówca.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.